Chyba się starzeję. Coraz łatwiej się wzruszam oglądając filmy i czytając książki. Staram się unikać drażliwych dla mnie kwestii i jest lista książek czy filmów, których nie przeczytam ani nie obejrzę. Niekiedy jednak biorąc do ręki daną książkę człowiek się spodziewa i nawet jest pewien, ale jednak czyta.
Książki Hannah mają w sobie to coś co do płaczu zmusza. Przy "Zimowym ogrodzie" sprawa zakończyła się na jednym szlochu, bo przecież żaden szanujący się pesymista nie weźmie takiego zakończenia na serio, ale jednak - szloch był.
Kristin Hannah chyba lubi pisać o kobietach i o rodzeństwie. Tutaj głównymi bohaterkami sa siostry. Meredith - twardo stąpająca po ziemi matka dwóch dorosłych córek, mężatka. Prowadzi rodzinny interes, który przejęła po ojcu, opiekuje się nim i matką. Jej zupełnym przeciwieństwem jest Nina. Obieżyświat i fotograf. Zawsze jest tam gdzie dzieją się złe rzeczy. Nie dąży do ustatkowania się choć od kilku lat jest w czymś co można nazwać stałym związkiem. Zawsze z aparatem w ręku, gość w domu.
Obrazu kobiet w tej rodzinie dopełnia ich matka. Ponad osiemdziesięcioletnia cicha, opanowana i zasadnicza Anja Whitson. Jeśli córki przyjmowałyby kolory czarny i biały, Anja byłaby neutralną szarością. Trudno ją nazwać matką. Wydaje się nie mieć serca dla własnych córek. Może i nimi nie pogardza, ale też nie wygląda na to, że kocha. Jedyną osobą, która doświadczyła miłości z jej strony jest jej mąż. Wszystkie trzy są zmuszone stawić czoła pewnemu wydarzeniu z przeszłości, które zapoczątkowało rozłam na linii matka - córki. Staje się tak za sprawą ostatniej woli głowy rodziny. Ojciec umierając zostawia je nijako skazane na siebie.
Dużo tytułem wstępu, ale naprawdę mało zdradziłam z fabuły. Dość prostej, by nie powiedzieć, że oklepanej. Wiele z was ma na pewno problemy z dogadywaniem się z rodziną i to najbliższą. Ktoś być może przechodzi żałobę i stara się sobie ze stratą poradzić. Radzimy sobie różnie. Siedzimy, płaczemy, uciekamy w pracę czy obowiązki. Być może ktoś oddala się od bliskich, wierząc, że tak właśnie sobie poradzi. A co jeśli sprawa ma się podobnie jak w książce, kiedy to zostaje jeden z rodziców? Czy to co dla niego wybieramy będzie dobre? Czy posiłkowanie się pomocą przy opiece będzie dobrze odebrane? Czy należy wszystko uparcie trzymać w garści i powtarzać przez łzy, że jest okej?
Książka jest właśnie o tym. O tym, że w pojedynkę trudno sobie radzić ze stratą. Należy się otworzyć na drugiego człowieka by poczuć się lepiej. Trudno jest nosić przez całe życie wspomnienia z przeszłości i kisić je w sobie zapamiętale. Idealnym przykładem tego jest matka Niny i Meredith. Traumatyczne wydarzenia z oblężonego Leningradu rzutowały i niszczyły większą część jej życia. Niszczyły jej relacje z córkami, niszczyły z ją samą.
Być może nie jest to arcydzieło, ale jest to książka godna polecenia. Zakończenie, jak już wspominałam, jest dla mnie mało prawdopodobne, ale każda bajka kończy się dobrze, tak więc i bajka Wiery Pietrowny Marczenko Whitson musiała tak się skończyć. Jest to też historia dla ludzi szukających pocieszenia w trudnych chwilach. Tak, można prychnąć: phi, takie rzeczy tylko w książkach! Od czegoś trzeba jednak zacząć. Książka porusza wiele istotnych kwestii w stosunkach międzyludzkich panujących w rodzinie. Pokazuje jak istotna jest zwykła rozmowa, czasem wystarczy zwyczajnie pogadać. Wystarczy chcieć.
No i ten Leningrad w tle.
Miałam ją w ręku, ale chyba zamówię do odbioru w sklepie, bo taniej, a przy okazji jakieś inne jeszcze:-)
OdpowiedzUsuńŚmiało. Bardzo miła historia.
UsuńLubię książki, które wzruszają :)
OdpowiedzUsuńMam w planach te książkę, na pewno też by mnie wzruszyła ;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam poprzedniej powieści autorki, ale może na tę się skuszę :)
OdpowiedzUsuńSłyszalam o niej ale nie miałam okazji trzymać w dloniach ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze się nad lekturą zastanowię, bo sporo innych tytułów czeka, ale lubię książki, w których tak ważne są trudne relacje międzyludzkie.
OdpowiedzUsuń