31 mar 2019

Bo zamiast butów, ja kupuję książki...

Moje postanowienie noworoczne dotyczyło czytania tylko książek z stosu hańby i zakazywało zakupu książek nowych. Jak wiadomo człowiek jest istotą słabą, a truteń książkowy jest bardzo słaby, tym bardziej kiedy ma okazję wejść do Empiku, a w sklepie jest promocja 3 za 2 obejmująca dział literatury obyczajowej.

Postanowienie złamałam już dawno. Przeczytałam "Save me" czy "Zaginiony symbol", jakieś tam kieszonkowe wydania na wyprzedaży w owadzim dyskoncie też się kupowało.

Ciężko było coś wybrać. W gruncie rzeczy nie lubię kupować nowych, totalnie nieznanych mi książek. Zazwyczaj wiem czego się po danej pozycji spodziewać, bo czytałam już o niej, a czasem wręcz już ją przeczytałam i teraz kupię, bo wiem, że jest dobra. Stojąc jednak przed tymi kilkoma regałami zadanie miałam średnio trudne. Sporo książek odpadło, bo były to książki okołoświąteczne. Były też okołowiosenne. Były książki o psach, które naturalną koleją rzeczy odpadały również. Później odpadały autorki, które mnie nie interesują i w końcu zostały te książki z których mogłam coś wybrać. Pierwszą była "Katarzyna i Igor". Autorka nie jest mi znana, nic a nic, ale zachęcił mnie do tej książki opis. Po "Słowiku" jestem spragniona dobrej książki, w której to miłość przeplata się z wojną. Na którymś z blogów czytałam też pozytywną opinię o tej książce, więc tym chętniej po nią sięgnęłam.
"Rosyjska namiętność" ma opowiadać o Linie, żonie, kochance i muzie Siergieja Prokofiewa. Czyli, że mogę liczyć na miłość i Rosję, a mi takie zestawienie bardzo się podoba. Mogę spodziewać się też wątku politycznego i zesłania do łagru.
Trzecia książka jest typowym strzałem w ciemno, bo coś trzeba było dobrać, aby skorzystać z promocji, a nie znalazłam niczego innego co by mi pasowało. "Kwiaciarka" osadzona została w Paryżu, a jej bohaterką jest hrabina Marcela de Legarde. Według opisu wydawnictwa doczekam się okrutnej zbrodni, która ma zapobiec wielkiemu skandalowi, który miałby zagrozić pozycji hrabiny. Oczywiście, jak to z morderstwem bywa ma ono zapoczątkować lawinę wydarzeń nieszczególnie radosnych.
"Kwiaciarkę" wydało wydawnictwo Dragon i co mi się bardzo spodobało nie nawtykano pod opis ikon grona blogerów czy portali internetowych, które tą książkę rekomendują. Swoją drogą przy "Katarzynie i Igorze " też tego nie ma, a przy książce Reyes Monforte znalazły się dwa loga, w tym Lubimy czytać.


27 mar 2019

Przypominajka "Pani Jeziora".

Szukając czasu na czytanie, znalazłam go w pracy - to już wiecie. Wiedziona ciekawością zapytałam na facebookowej grupie czy ktoś by zyskać na czasie robi podobnie jak ja, słucha w pracy i czyta w domu tą samą książkę by szybciej poznać jej treść. Oczywiście, najpierw ktoś uczynnie stwierdził, że z tym czasem nie jest tak źle skoro czytam w pracy. Ogólnie mówiąc, znalazł się ktoś kto robi tak jak ja, ale sprawa rozbijała się głównie o to czy ktoś w ogóle lubi audiobooki.

Akurat teraz nie słucham niczego nowego, ale odkryłam możliwość przypominania sobie tego co już przeczytałam i niewiele z tego pamiętam. Na pierwszy ogień poszła "Pani Jeziora" Andrzeja Sapkowskiego. Z Wiedźminem znam się od szkoły średniej czyli długo przed powstaniem gier czy serialu Netflixa. Jestem z tego niezwykle dumna, bo ponosi mnie kiedy o Wiedźminie wypowiada się jakiś smark, bo on grał w grę i wie wszystko najlepiej. Raz nawet trafiłam na kolesia sugerującego, że gra była pierwsza, a Sapkowski sobie coś tam później dopisał. No cóż, takie czasy, prawda?
"Chrzest ognia", mój ulubiony tom, czytałam kilka razy, ale "Panią Jeziora" tylko raz i to już dekadę temu. Naturalnym zatem było to, że mało pamiętam i z przyjemnością włączyłam audiobooka.

No i co? No i nic. Wcześniej spotykałam się z zarzutami, że ten tom jest jakiś inny, że nie pasuje. Teraz kiedy go sobie słucham dochodzę do wniosku, że w pewnej części tak właśnie jest.
Historia wydaje się być skomplikowaną, a wcale taką nie jest. Przypomina to zabawę matrioszkami. Bo tu sobie siedzimy z czarodziejką i adeptką spokojnie w zamku, tu już jesteśmy w sennej wizji śniączki i otwieramy kolejną matrioszkę, jesteśmy jeszcze głębiej. Nie wiemy przez to czy akcja toczy się dalej, czy są to tylko wspomnienia, a może senne mary, inna lalka do której wnętrza zaglądamy. A tu nagle wyskakuje Jarre i totalnie nas rozbraja.

Takie uczucia towarzyszą mi przypominaniu sobie tej książki. Jakby autor chciał zwieńczyć cykl CZYMŚ, a zwieńczył tylko czymś. Myślałam, że to może przez przeskok czasowy między wydaniem ostatniego, a przedostatniego tomu, ale tu nie było aż tak źle, bo okres ten wynosił dwa lata, czyli nie tak dużo. Po prostu chyba przekombinował.

Choć byłabym zadowolona gdyby obyło się bez tego całego galimatiasu czasowego, który moim zdaniem był niepotrzebny w aż w takim stopniu, to podobał mi się opis bitwy oraz niezmordowani i jak zawsze zabawni krasnoludowie. Trudno mi jednak wybaczyć Sapkowskiemu, że pozabijał praktycznie wszystkich, prócz trójki głównych bohaterów, jakby mu coś szkodziło zostawić przy życiu choćby jednego, mojego ulubionego wąpierza...


22 mar 2019

Pozytywnie zakręcony bohater potrzebny od zaraz.

Ktoś na instagramie podjął ostatnio zagadnienie postaci fikcyjnych, które są trochę szalone i ogólnie tak pozytywnie zakręcone. Do zobrazowania tematu posłużyła Luna Lovegood, ktoś kto ją zna doskonale wie dlaczego. Dyskusja nie wywiązała się jednak zbyt wielka, szczerze mówiąc prawie żadna, ale pytanie samo w sobie było ciekawe jak dla mnie.

Poszperawszy w szarej brei mojego mózgu na szybko znalazłam Tasselhoff'a Burrfoot'a z Kenderówka. Tas jest kenderem, którego miałam okazję poznać dzięki sadze Dragon Lance. Jest to człowieczek małego wzrostu z kitką, który bardzo ogólnie mówiąc lubi podróżować. Dla kenderów przychodzi taki czas, kiedy to opuszczają rodzinny dom i wychodzą naprzeciw przygodzie. Im straszniejsza przygoda tym oczywiście lepsza. Tas lubi też 'pożyczać' różne rzeczy niekoniecznie za pozwoleniem właściciela, więc kiedy jakiś kender kręci się w pobliżu wszyscy łapią się za sakiewki. Jest przy tym szalenie zabawny, taki trzpiotkowaty i prostolinijny. Dobry z niego przyjaciel i kompan, choć często trzeba wyciągać go z mniejszych czy większych opresji. Potrafi sobie zjednywać ludzi i nawet ci najstraszniejsi wydają się go lubić.

I to wszystko co mogłam wymyślić w temacie. Bo co? Harry Hole też pod pewnym kątem jest szalony i pozytywnie zakręcony, ale ten kąt jest bardzo wyśrubowany i raczej nie o to tutaj chodzi.

Właściwie trudno mi podać tu jakiegoś innego bohatera. No, może Pani Bukowa, z którą to będę się ogarniała, jak mi przyjdzie ochota.

Przed napisaniem tego posta zastanawiałam się przez chwilę nad postaciami, które można by tu jeszcze dopisać, ale stwierdziłam, że trudno mi takowe znaleźć, bo tak jakby trudno o nie w ogóle. Może też problem jest w tym, że raczej czytam 'dorosłe' już książki i jak to z dorosłością bywa są one wyżęte z większości radości jaką mamy w sobie kiedy jesteśmy kilka lat młodsi.

Taką przykrą puentą zakończę swój piątkowy wywód. A może wy kogoś macie i o nim opowiecie?

17 mar 2019

"Słowik", Kristin Hannah.

Rzadko, naprawdę rzadko zdarza mi się płakać podczas czytania książki. W zasadzie nie pamiętam kiedy ostatnio uroniłam łzę, albo kiedy ostatnio zwilgotniały mi oczy. Fenomen "Słowika" polegał na tym, że poryczałam się z powodu bohaterki, która na początku tak bardzo mnie irytowała i skłaniała do tego by książkę odłożyć.


Gdybyście jednak zapytali dlaczego to nie potrafiłabym tego uzasadnić. Owszem, Isabelle miała trudne życie. Niebezpieczne. Jej uczucie do Gaetona było opisane dość skromnie, żadna tam wielka rozbuchana miłość. Wydarzenia się toczyły, trudne jak podczas każdej wojny. Niebezpieczna gra o życie obcych ludzi, szalone przeprawy przez Pireneje, tortury, próby przetrwania obozu. Z drugiej strony życie Vianne, można by powiedzieć, że służalcze, takie mało brawurowe. Byle tylko uchronić dzieci, byle przeżyć kolejny dzień, kolejną zimę, kolejny rok. Obie siostry choć miały tak odmienne stanowiska poświęcały ile mogły by robić to co mogły zrobić.

Złamałam się wtedy kiedy go wreszcie spotkała, kiedy to on ją znalazł i kiedy to nie skończyło się szczęśliwie, choć jeśli karma wraca to właśnie wtedy powinna zacząć swoje szczęśliwe życie jako zakochana dziewczyna ze swym chłopcem u boku. Złamałam się kiedy Vianne odebrano Daniela. Bo jakoś nigdy o tym nie pomyślałam, o tym, że skoro ukrywało się Żydowskie dzieci to po wojnie ich rodziny, bliższe czy dalsze, szukały i przyzywały je do siebie. A te dzieci przecież kochało się jak własne.

Czytając książkę na początku myślałam z niezadowoleniem, że mało tu wojny. Mało opisów, mało jakiś faktów, ale tak naprawdę nie było to jednak potrzebne. Cała tragedia pokazana została w relacjach sióstr, wzajemnych, w relacji Isabelle - ojciec, w relacji Vianne i Becka, bo przecież tak naprawdę Niemcy przede wszystkim byli ludźmi, nie potworami, nie wszyscy. Wojna też ich dotykała, też ich męczyła i zabijała.

Wszystkie słowa zachwytu nad tą książką są jak najbardziej zasadne. To wspaniała, choć przejmująco smutna historia, pokazująca nie tyle okrucieństwa obozów, a okrucieństwo codzienności w jakiej musieli się odnaleźć zwyczajni ludzie, którym przyszło żyć podczas wojny. Powinien ją przeczytać każdy, chociaż raz.

14 mar 2019

Isabelle Irytująca Rossignol

Z braku czasu czytanie "Słowika" idzie mi dość słabo. Naprawdę, staram się wprowadzić w życie rytuał (ależ brzydkie słowo) czytania choćby kwadrans przed snem, ale kiedy widzę kołdrę i poduszkę mam ochotę tylko na spanie.

Faktem jednak jest, że udało mi się dobrnąć do 123 strony. I w tej historii swoje życie wiedzie jedna z bardziej irytujących bohaterek jakie kiedykolwiek miałam ochotę poznać. Rzadko mam ochotę zamknąć książkę i ją odłożyć (odrzucić!), bo bohaterka, jej zachowania i wypowiedzi, sprawia, że tracę chęci na dalsze zapoznanie się z historią i jest to tylko i wyłącznie jej wina.

Mowa o Isabelle Rossignol i jej... Wszystkim. Jest narwana, pyskata, krnąbrna, buńczuczna, nierozważna, przemądrzała grrr, jest dla mnie po prostu okropna. Nie mogę jej zdzierżyć, choć potrafię sobie wytłumaczyć i zrozumieć poniekąd dlaczego taka jest. Ma jednak paskudny charakter, którego nie temperuje i najchętniej bym ją zatłukła. Mniejsza, mam teraz trochę czasu, poczytam, zobaczymy czy dalej będzie mnie tak wkurzała.

10 mar 2019

Charytatywnie.

Jak wiecie, albo i nie, moją mamę dopadł brzydki rak i od jakiegoś czasu staram się zebrać fundusze na jej leczenie i polepszenie codziennego funkcjonowania. Nie lubię tylko zbierać, chciałam też coś dla kogoś w zamian zrobić. Zrobiłam takie bransoletki:
Dla książkowego mola, dla fanów sympatycznego okularnika-czarodzieja, dla każdego.

Jeśli ktoś by chciał są dostępne tutaj

Będę wdzięczna za podawanie tego linku dalej :)

7 mar 2019

Kontrast.

Po mimo wszystko lekkim i przyjemnym "Save me" zabrałam się za książkę, która od samego początku sprowadza na ziemię i każe myśleć o świecie inaczej.

O "Słowiku" czytałam wiele i wiele dobrego. Książka odstała już trochę na mojej półce, trochę ją też przykurzyło, ale przez to wszystko co o niej przeczytałam bałam się po nią sięgnąć by nie zniszczyć sobie wyobrażenia lektury niemal idealnej jeśli wierzyć temu wszystkiemu co o niej do tej pory wiedziałam.

Nie chciałam tu pisać o tym czy lektura mi się podoba czy nie. Chciałam napisać, że na samym początku zmusza do myślenia, a przynajmniej nakłania do myślenia o tym, że w gruncie rzeczy nie jest źle.

Mąż bohaterki żegna się z nią i ich córką, bo wyrusza na wojnę.
Możemy mówić głośno o tym, że żyjemy w czasach, które nie są najlepszymi. Że ekologia bardzo kuleje, że rynek jest straszny pod wieloma względami, że jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym, bo marnotrawimy praktycznie wszystko co się da. Że istnieje niewolnictwo, że dzieci za marne grosze w państwie, którego nigdy nie odwiedzę, szyją mi ciuchy na których one nie zarobią nigdy, bo wszystko idzie do kasy jakiegoś potężnego koncernu. Ryby o miejsce w oceanach muszą konkurować z ławicami śmieci, a gdzieś na dnie wód leżą odpady radioaktywne, a ich osłony pewnie nie są wieczne. Wymyślamy sobie coraz to durniejsze zajęcia, coraz bardziej się zamykamy, coraz mniej szanujemy innych i siebie. Ale nie ma wojny.

Nie ma wojny. Tak, wiem, gdzieś jest. Gdzieś ludzie umierają, jest terroryzm. Są rządy, które tego chcą, bo mają arsenały, które przerażają. Jest śmierć, przemoc, głód, przymus porzucenia kraju, bo nie można w nim żyć bezpiecznie. Są noce na pontonach czy łodziach i niepewność czy uda się dostać za granicę i zyskać status imigranta.

Nie ma jednak wojny. Tutaj. Wracamy z pracy do domu i nie muszę się bać, że na małża będzie czekał list z wezwaniem. Że będzie mobilizacja. Że w telewizji będę oglądała krwawe obrazki, że będę słuchała wiadomości w radiu by być na bieżąco, ciągle w strachu.

Może ogólnie nie jest dobrze, ale nie ma wojny.

Trzeba to cenić.

6 mar 2019

Bo pieniądze to nie wszystko.

Szukając czegoś co na moment oderwie mnie od mojego stosu hańby wybrałam "Save me" Mony Kasten. Było tyle pozytywnych opinii o tej książce, że wydawała się być pewniakiem. I w gruncie rzeczy byłam zadowolona.

Ruby jest bohaterką która w końcu nie daje sobie w kaszę dmuchać. Ma jasno określony cel. Niby chce tylko przetrwać okres nauki w Maxton Hall, ale na swój sposób się stara. Jest przewodniczącą komitetu organizacyjnego i chce skończyć szkołę z najlepszymi wynikami by spełnić swe marzenie - dostać się do Oksfordu. Nie jest jej łatwo, bo pochodzi z średnio zamożnej rodziny i gdyby nie stypendium, to mogłaby zapomnieć o czymkolwiek. Nie jest zwykłą zahukaną szarą myszką jak można by się spodziewać. W porównaniu jednak z Jamesem Beaufortem wypada marnie. Dziedzic fortuny, arogancki i imprezowy koleś nie wie, że Ruby istnieje. Ta wiedza dociera do niego kiedy Ruby widzi coś czego widzieć nie powinna, a Jamesowi bardzo zależy na tym by tajemnica nie wyszła na jaw.

Spodziewałam się historii schematycznej, ale ponieważ nie zwykłam czytać podobnych na co dzień to przeczytałam ją z ciekawością i przyjemnością. I z zaskoczeniem, bo tu trudno o schemat. Starałam się nie rozmyślać zbyt dużo nad tym czy książka ma naiwne momenty, bo spotkałam się z takim zarzutem w któreś z opinii. Może i tak, ale trudno by cała historia była idealna. Było w niej też kilka momentów, które tak naprawdę potrafiły zaskoczyć, rozbawić, potrafiły zasmucić i trochę przerazić. Bo choć naciąganym mogą wydawać się relacje z imprez jakie odbywają się w domach bogaczy jest w nich zapewne ziarno prawdy. Ciekawym elementem tej książki jest też pokazanie różnorodnych relacji rodzinnych w domach Ruby i Jamesa. Okazuje się bowiem, że do szczęścia tak naprawdę nie wystarczą pieniądze i władza. Tak naprawdę przymioty te tworzą tylko kolejne problemy, nie służą do ich rozwiązania jak mogłoby się wydawać i stawiają mury nie do pokonania. Wątek miłosny też nie jest zbyt prosty. Bohaterowie nie popadają nagłe w uwielbienie względem siebie i już, po wszystkim. Uczą się siebie akceptować, poznają swoje problemy i pragnienia. Nic nie jest łatwe i nikt nie jest stroną uprzywilejowaną.

Wszystko to podane jest w bardzo strawnej formie i choć to książka z gatunku młodzieżowych przysporzyła mi radości. Było to nie lada wyzwaniem, bo na ogół trudno było mi po takową sięgnąć, a co dopiero ją przeczytać w całości. Może i nie sprawiła, że zapałałam miłością do tego typu książek, ale nie przyczyniła się do poczucia, że straciłam kilka godzin z czytelniczego życia.

A Ruby to Ruby.



3 mar 2019

Poznańskie Targi Książki.

Ponieważ zapowiada się na to, że Poznańskie Targi będą jedynymi na jakie mogłam wybrać się w tym roku w piątek z niecierpliwością czekałam końca pracy i nastania soboty.
Targi same w sobie były dość skromne, ale za to nie brakowało odwiedzających. Zapewne dzięki odbywających się też jednocześnie targach edukacyjnych. Momentami trudno było przebrnąć przez alejki. Na początku, po wstępnym zapoznaniu się z ofertą zawitaliśmy do strefy komiksu za którą odpowiadała Biblioteka Uniwersytecka. Każde mogło wybrać coś dla siebie, bo były klasyczne komiksy i mangi. Małż czytał przygody Kobiety Kota, a ja Jeża Jerzego.
Strefa scrabble na początku wyglądała na opustoszałą, ale później trudno było w niej o wolne miejsce. Zachodziliśmy tam parę razy, ale nigdy nam nie udało się znaleźć wolnej planszy. Dopiero kiedy ustawiliśmy się w kolejkę do książkowej wymiany organizowanej przez Lubimy czytać, okazało się, że można zagrać.
Sama wymiana była tym co ucieszyło mnie najbardziej. Co prawda aby być jednymi z pierwszych odstaliśmy 3 kwadranse, a kolejka jaka utworzyła się za nami była dłuuuga i zakręcała chyba dwa razy, aż w końcu nie było wiadomo gdzie tak naprawdę jest koniec. Sama wymiana przebiegła bardzo sprawnie i dzięki niej przywiozłam do domu bardzo fajne książki. Wydawnictwa współpracujące i Lubimy czytać naprawdę zadbało by dostarczyć nowości, a i inni wymieniający nie przynosili kiepskich powieści.
Poradnikami z wydawnictwa Vesper bardzo zainteresował się małż. Szczególnie tym traktującym o nowożeńcach. Stwierdził, że mieścimy się jeszcze w tym terminie i miło będzie wiedzieć co począć. Ja natomiast bardziej chcę przeczytać instrukcję obsługi kota, bo to jest zdecydowanie trudniejsze do ogarnięcia niż małżeństwo ;)