8 lip 2020

"Red, White & Royal Blue", C. McQuiston.

Chciałabym wierzyć, że po napisaniu tego posta nie stwierdzę, że jestem osobą, która ma coś przeciw związkom homoseksualnym. Bo ostatnio sprawa ma się jakby była na ostrzu noża, albo za, albo przeciw, nie można być pomiędzy. Nie w tym kraju. W ogóle to 'za' chyba też nie można być, prawda?

Należy jednak zacząć poprawnie. Przeczytałam wydaną przez Prószyński i S-ka książkę pt. "Red, White & Royal Blue" autorstwa Casey McQuiston. Nie wiem, to chyba podpada i pod romans i pod young adult. Jest też debiutem. Jest bestsellerem New York Times, okrzyknięta najlepszą książką roku wg.np. "Vogue" (khe, khe). Ma 473 strony (bez podziękowań) i różową okładkę.



Historia opowiada o synu prezydentki USA i księciu brytyjskiego dworu. Alex i Henry wydają się siebie nie znosić. Jak to jednak bywa los jest przewrotny. Będąc razem na przyjęciu upadają na weselny tort przez co wybucha skandal polityczno-społeczny. By wyciszyć sprawę do pracy bierze się zastęp ludzi z działu PR, by za pomocą mediów jakie wszyscy znamy sprawę ułagodzić i pokazać, że wszystko jest w porządku.

Och, co ja się nasłuchałam o tej książce. Że taka zabawna, że pozytywna, że przeciw podziałom, że urocza, że każdy powinien przeczytać. Słuchałam jak Megu z "Czytu, czytu" wspomina o niej, a w jej głosie dawało się wyczuć ekscytację i oczekiwanie na to rodzime wydanie, bo czytała w oryginale i była zachwycona.

To nie było tak, że rzuciłam się na tą książkę. Nie planowałam jej kupić, ale namówił mnie jak zwykle Małż. Pierwsze wydanie papierowe ma masę błędów wynikających z tłumaczenia i niedopatrzenia. Jeśli ktoś chce niech poszuka w internecie, nie mi się nad tym rozwodzić, bo ani nie tłumaczę, ani tym bardziej nie mam oryginału. Mam ją ku pamięci chałtury jaką można z książką odwalić.

Wracając do sprawy - ponieważ niedziela zapowiadała się szczególnie nudno i samotnie, postanowiłam przeczytać tę książkę. Miało być zabawnie i śmiesznie, więc dlaczego nie, prawda? Idealna lektura. Przesiedziałam przy niej całą niedzielę i chyba ani razu się nie uśmiechnęłam. No, może tylko troszeczkę przy pokazanym poniżej fragmencie:


I tak sobie siedziałam i czytałam, czytałam z uporem, bo chciałam to skończyć i mieć z głowy, bo zaczęłam i chciałam skończyć jak najszybciej. No cóż, są trzy opcje: a) albo jestem za stara na young adult, b) nie wierzę w bajki, c) źle mi się czyta o mężczyznach w jednym łóżku.

Treść jest mniej więcej taka: królewskie wesele, przewrócony tort, przymusowe ustawione spotkanie. Stopniowe otwieranie się na siebie, codzienność Alexa i Henry'ego. Następne, już nie do końca ustawiane spotkania, wzajemna pomoc, wzrost uczuć. Wszystko to dzieje się w okresie kilku miesięcy kiedy to w USA trwa kampania prezydencka. Ktoś bardzo niedobry ujawnia maile i zdjęcia ze spotkań pierwszego syna i księcia, czym chce zaszkodzić karierze matki Alexa. Coming out Henry'ego, postawienie królowej przed faktem, że jej wnuk jest homoseksualny. Szczęśliwe zakończenie. Tak mniej więcej to zapamiętałam, mogłam coś pominąć.

Całkiem przeciętnie.

Lubię kiedy czuję, że bohaterów coś do siebie przyciąga. Kiedy autor czy autorka dają mi to odczuć. Nie wiem czy tutaj zawiniła pani McQuiston czy jej bohaterowie, ale nie widziałam tego, nie mogłam zobaczyć, czy tez nie mogłam zrozumieć. Nie chcę napisać, że książka jest totalnie beznadziejna. Akcja się toczy, język jest współczesny, bohaterowie nawet fajni, choć dziwni i momentami przerysowani (szczególnie matka Alexa i Zahra). Ta książka nie trafiła do mnie, bo trudno mi było przyswoić jak dwóch mężczyzn zwraca się do siebie per "skarbie" czy "kochanie".

I proszę mnie nie zrozumieć źle. Nie mam nic przeciwko tęczy, nie wypisywałabym na murach jakiś obraźliwych haseł. Jak mawia Okuniewska "każdy może sobie idiotkować z kim chce" i z tym się zgadzam.

Jednak, ponieważ mam wybór, nie chciałabym czytać więcej książek traktujących o związkach ludzi tej samej płci, bo to psuło mi całą przyjemność z tej historii. Nim ktoś rzuci we mnie kamieniem i zapyta 'to po cholerę to w ogóle czytałaś?!' odpowiem, że z ciekawości. Bo po to są książki. Bo mają poszerzać horyzonty i otwierać przed nami świat.

Czy zatem jestem homofobem? Mam nadzieję, że nie.

4 komentarze:

  1. Nie rzucę, bo niby dlaczego?
    Masz prawo do własnego zdania, a niczego obraźliwego nie piszesz, odczucia są odczuciami.
    Dialogi, a nawet imiona bohaterów zepsuły mi niejedna lekturę.
    Zaczęłam czytać książkę polskiej autorki, fabuła nawet spoko, może zbyt idealna, ale cóż? Powaliły mnie imiona i zdrobnienia, bo gdy do chłopa na schwał, takiego ciacha, mówi ktoś Edzio, to już nie na moje nerwy!
    Polityczność politycznością, ale nie musimy łykać wszystkiego, bez przesady!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że półeczka z książkami z tyłu się zapełnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, tak, jeszcze jakiś rok i będzie problem ;)

      Usuń
  3. Do mnie książka od razu trafiła. Ale tak jak mówisz trzeba ją przeczytać "z przymrużeniem oka" . :)

    OdpowiedzUsuń