19 gru 2018

Makabryczna makabryczność.

Najbardziej irytująca książka tego roku jaką miałam okazję przeczytać. Przeczytać na siłę, bo chciałam mieć pewność, że nasi rodzimi autorzy teraz potrafią być właśnie jedynie irytujący, bo przecież nie porywający czy interesujący.

Raz w tym roku już się tak nacięłam. "Larista". A teraz to. "Wigilia Dnia Zmarłych" Filipa Zająca.

Podeszłam do tej książki bardzo otwarcie. Nie spodziewałam się, ani też nie oczekiwałam niczego. Ot, zobaczę co to jest. A "Wigilia Dnia Zmarłych" to historia trójki tajemniczych (?) przyjaciół: Zozyma, Nicole i Berenice. Do tej trójcy dołącza całkiem normalny Oskar. Mężczyzna po rozstaniu z kobietą, który określa siebie jako przeciętniaka.

Od samego początku wszystko tutaj wydaje mi się przerysowane. Wiem, że autor inspirował się twórczością Poego, ale kurczę, z jednej skrajności popadamy w drugą. Język jakim posługują się główni bohaterowie poza Oskarem jest pełen archaizmów i słówek na których widok usta prof. Miodka rozciągają się w uśmiechu. Z drugiej strony autor postaciom drugoplanowym powciskał w usta jakieś wieśniackie teksty, które wprowadzają czytelnika w konsternację i każą myśleć jak, dlaczego i po co? Po drugie ta aura tajemniczości, która chyba miała być mroczna, a dla mnie była zbyt groteskowa by choć trochę zaniepokoić. Bo oto Zozym nagle wskakuje do powozu ciągniętego przez konie i zachowuje się niczym pan świata paląc ciągle te swoje papierosy i prawiąc morały. Za woźnicę znów mamy przykład wiejskiego półgłówka, który wydaje się ślepo oddany panu którego powozi. Gdzieś tam zawsze plącze się Oskar, taki nijaki i słaby. Książka w większości jest nudna. Akcja do czegoś zmierza, ale autor jak dla mnie zmierza do sedna nieudolnie. Czytelnik jest raczony moralnymi rozmyślaniami Zozyma czy uczuciowymi problemami Oskara. Myślę, że Filip Zając zyskałby większy poklask czy grono odbiorców gdyby pisał gdzieś w sieci (a może to robi?), a nie kondensował swoje poglądy czy wyobrażenia w książce w której to właśnie może czytelnika najbardziej zniechęcić. Bo jeśli pomysł na tą opowieść można kupić, bo tu potencjał był, tak bohaterów (przemądrzały Zozym, irytująca i krzykliwa Nicole oraz przesłodcy i spijający sobie z dzióbków Oskar i Berenice) już nie. Żadnego z nich nie polubiłam, ani trochę. Wydaje mi się, że to pod tym kątem opowieść najbardziej traci, bo sam koniec, to co się działo w finale mogło zainteresować i ładnie zwieńczyć całość. Ale reszta? Nie.




PS. Chciałam tu napisać, że "Zmierzch" był lepszy. Choć trochę.

PS2. Tak, ilustracje są ciekawe.

PS3. Któż to jest Filip Zając? Na stronie wydawnictwa, która wydała jego książkę informacji nie ma.

1 komentarz: