Odwołali mi dziś skoki, więc zyskałam nagle kilka chwil czasu jakby tak bardziej wolnego. Nie mogę teraz czytać, bo kiedy tylko zacznę to zaraz zasnę, a choć wiem, że w perspektywie mam kilka nocnych nieprzespanych godzin (zawsze w nocy z niedzieli na poniedziałek), to jednak wolę teraz nie uderzać w kimono.
Zaczęłam poczytywać "Szeptacza", czytam "Jeśli mógłbym dokończyć..." i nie czytam "Legendy Humy", choć ta ostatnia nadal jest pod ręką jeśli tylko poczułabym chęć do niej wrócić.
Powiem wam, że "Szeptacz" jest interesujący. Mam go w wersji elektronicznej, a na Kindlu najlepiej się czyta kiedy wszyscy śpią (yhm, podświetlenie ekranu to jest to), więc kiedy już człowiek się wciągnie w akcję pojawiają się lekkie dreszczyki i pewien nieznaczny dyskomfort. Co prawda mi książkowy Szeptacz raczej nie grozi, bo jak wynika z książki skupia się on na dzieciach, ale jakiś niepokój jest.
Co do drugiej książki - kto zna Jeremy'ego Clarksona ten wie czego się spodziewać. Lubię oglądać "Top Gear" czy "The Grand Tour" i choć czasem, aż się krzywię z ich przyciężkich żarcików, to Clarkson w niektórych felietonach mnie zaskoczył, bo okazał się o wiele bardziej tolerancyjny i wyrozumiały. Niż ja.
Na instagramie ostatnio nie mam czego szukać, bo wjechały adwentowe kalendarze z książkami, śliczne zdjęcia z książkami w zimowej oprawie i wszystkie inne świąteczne rzeczy, które mnie drażnią. W ogóle nagle zaczął nam się grudzień, a ja jak zwykle wyłamuję się z głównego nurtu i nie czytam świątecznych książek. Choć w gruncie rzeczy może bym jakąś wyhaczyła w bibliotece. Może w dziale z audiobookami, by zyskać na czasie i słuchać w pracy.
Uchroniłam się też przed szaleństwem czarnego piątku. Kupiłam książki dopiero dziś i pewnie coś o nich napiszę kiedy przyjdą by na blogu nie wiało nudą, bo przyznaję się szczerze, że ostatnio trudno mi dokończyć cokolwiek co czytam. Z powyższych akapitów wynika, że mam rozdrapane trzy książki + "Harry'ego Pottera i Zakon Feniksa" na słuchawkach, więc to chyba już trochę choroba. Ale chcę je skończyć.
Wyszło na to, że w listopadzie przeczytałam trzy książki. Mało szumne podsumowanie tym bardziej, że czasem na różnych stories widzę ile czytają inni. Dziesięć, jedenaście książek? Żaden problem. Nie wiem, czy ludzie nie mają obowiązków czy coś po prostu robię źle. Być może jak zwykle nie sprawdza się przy mnie reguła i wtedy kiedy wszyscy czytają, bo wieczory mamy długie i szybko się robi ciemno, ja wolę (muszę) siedzieć do tego ciemka w pracy, a po jedenastogodzinnej zmianie jakoś mi się nie chce niczego czytać. Nie ma tego złego jednak, bo jakby nie te nadgodziny to nie miałabym nowych książek, więc no... Kiedyś tam je przeczytam.
W listopadzie było "To", "Jej wisienki" i "Dzieci Hitlera". Bardzo dziwny przekrój gatunkowy, ale lubię móc napisać, że otwieram się na różne gatunki i jak widać coś w tym jednak jest.
Kupiliście już prezenty?
Miałam taki okres, że nie konczyłam książek i zadawałam sobie pytanie - czy to ja jestem wybredna, czy książki coraz słabsze wydają...
OdpowiedzUsuńPo zbiory świąteczne nie sięgam, nie ufam takim okazjonalnym, czasami jakiś świąteczny film, oprócz oczywiście Kewina...
A wiesz, Kewina nie oglądałam już od bardzo dawna, może w tym roku sobie go przypomnę.
Usuńnamiętnie mogę oglądać za to Opowieść wigilijną...
UsuńMnie czarny piątek nigdy nie uszał i nie rusza... nie bedzie ruszał.. okazja do tego by kupić to co nie potrzebne i przepłacić..
OdpowiedzUsuń