2 gru 2020

"Unorthodox", D. Feldman.

Jeśli ktoś mi mówi o jakimś popularnym serialu z Netflixa to ja zazwyczaj przytakuję i chrząkam, bo nie jestem fanem śledzenia kolejnych odcinków najnowszych produkcji. To, że na okładce książki jest etykietka "Netflix serial oryginalny" nie robi na mnie wrażenia. Omawianą niżej pozycję jednak polecała mi siostra, a jej nasza kuzynka, więc w zasadzie nie zastanawiałam się zbytnio. Może i zazwyczaj nie zgadzam się z gustem literackim mojej siostry, ale historia o ortodoksyjnej Żydówce, która opuszcza swoją rodzinę mnie zainteresowała.

Naszą bohaterką jest Deborah. Poznajemy ją jako kilkulatkę, która ma nieciekawą historię rodzinną. Jej matka opuściła chasydzką społeczność, więc dziewczynka jest jakby wyklęta. Jej ojciec również nie jest do końca normalny. Ma problemy głównie z sobą i dlatego dziewczynką opiekują się dziadkowie.

Jej dzieciństwo jako takie nie wydaje się być znacząco inne niż dzieciństwa innych dzieci, wyznających inne religie. Ciekawie zaczyna się robić wraz z upływem lat, kiedy bohaterka staje się coraz starsza. Musi chować książki, które ukradkiem poczytuje, kiedy nikt nie widzi. Nie może mówić po angielsku, mimo, że mieszka nigdzie indziej jak w Nowym Yorku. Musi powstrzymywać się w szkole przed wygłoszeniem jakiegoś złego komentarza, musi pamiętać by ubrać się odpowiednio, jak dobra, pobożna dziewczyna.
Okazuje się, że bycie kobietą w tak hermetycznym środowisku jest niezmiernie trudne. Brak informacji odnośnie tego kim się jest i kim trzeba się stawać wydaje się wręcz niemożliwy do wyobrażenia. Poczytywałam fragmenty na głos Małżowi i oboje zastanawialiśmy się wtedy jak to w ogóle możliwe. Wchodzenie w małżeństwo, sposób w jaki się to robi sprawia, że to wydaje się nie do przyjęcia, nie w takiej formie, nie z takim podziałem obowiązków. Absolutny brak informacji o tym co kobieta i mężczyzna powinni z sobą robić, a jednocześnie stawianie im wymagań i analizowanie życia intymnego nowożeńców razem z rodziną, znajomymi i rabinem na czele wydaje się być czymś odstręczającym i nienormalnym.

Debatowaliśmy nad tym długo i bardzo trudno było nam sobie wyobrazić takie życie. Całkowicie poświęcone Bogu i rodzinie, studiowaniu pisma i wychowywaniu sobie służących jakimi w tym środowisku są kobiety. Podporządkowanie mężczyznom i domu. Rezygnacja z wykształcenia. Podobnie jak i Deborah dziwiliśmy się, że całe życie toczy się we względnym ubóstwie, a kiedy przychodzi do organizacji wesela nagle pieniądze nie mają znaczenia i po prostu są. Chodzenie do mykwy i odliczanie czystych szmatek - koszmar.

To dobra książka jeśli chcecie takiej lektury podczas której będziecie bardzo szeroko otwierać oczy z niedowierzania. To ciekawa książka jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć o życiu w wewnętrznym świecie chasydów. To książka, którą w zasadzie powinien przeczytać każdy by przestał narzekać i zaczął doceniać to jak może żyć i ile wolności posiada.


 

Tak swoją drogą to wydaje mi się, że Stephenie Meyer jest taką ortodoksyjną zmierzchówką. Czekałam na tą książkę, na "Słońce w mroku", ale nie mogę powiedzieć, że mnie ucieszyła. Ale jeszcze trochę do końca.


24 lis 2020

"Siedem grzechów głównych", C. Taylor.

Nim rok się skończy chciałam, jak wcześniej wspominałam, pozbyć się z sekcji 'teraz czytam' książek, których już raczej na sto procent nie przeczytam.

Są na szczęście tylko dwie, co mnie niezmiernie raduje.

Pierwszą z nich jest "Siedem grzechów głównych" Coreya Taylora. Jest to najprawdopodobniej jedyna książka piosenkarza, która została wydana u nas (jeśli nic się nie zmieniło), bo on sam napisał jeszcze dwie. Ta książka i to, że nie przeczytałam jej do końca dręczy mnie już od dłuższego czasu, ale nasiliło się to kiedy Taylor wydał w końcu swoją solową płytę. Znamy jego występy ze Slipknotem, znamy ze Stone Sour, możemy więc dowiedzieć się co siedzi w nim samym. 


Ta książka mnie jednak rozczarowała. Powiedzmy sobie, że nie miałam bliżej określonych wymagań i nie spodziewałam się niczego konkretnego, ale nie tego. Taylor przytaczając różne historie ze swojego życia stwarzał rozdziały traktujące o kolejnych grzechach głównych i mam wrażenie, że w każdym z nich autor starał się przekonać mnie, że tak naprawdę ten grzech nie jest taki zły. Bo wszystko można usprawiedliwić. Być może i nie jestem gorliwą katoliczką, ale uważam, że dekalog akurat jest bardzo w porządku. To są proste i jasne zakazy, proste i jasne nakazy. Można się na nie obrażać, ale zgadza się to z moją ulubioną zasadą czyli "nie czyń drugiemu co tobie nie miłe". Proste. Grzechy główne też podciągam pod tą kategorię. Pomagają. Nie myślę o nich w każdej chwili życia, ale warto pamiętać.

A po każdym rozdziale miałam wrażenie, że Corey do mnie mówi, że 'eee, no może i faktycznie, ale wiesz, przymkniesz oko i jakoś przeżyjesz'.

Drażniło mnie to.

Znam teksty jego piosenek i wiedziałam, że nie są to radosne i pozytywne treści dla dzieci. Nigdy jednak nie zastanawiałam się jakoś głębiej co on takiego ma w głowie, że takie rzeczy tworzy. I po dobrnięciu do połowy tej książki stwierdzam, że jednak bliżej nie chciałabym go poznać. Nie sądzę, że bym się z nim dogadała. Historie, które przytaczał sprawiały, że mi jeżyły się włosy na głowie. Gnidy, narkotyki i alkohol lejący się litrami. Nie, nie, nie.

No, ale eksperyment był fajny. Pomijając już poruszane tematy to bardzo bym chciała, żeby Corey został podcasterem, bo bardzo dobrze się to czytało. Jakby siedział obok i opowiadał to co mu ślina na język przyniesie. Napisał książkę, bo miał coś do przekazania, a nie po to by tworzyć nową klasykę literatury. Sam na końcu wspomina, że opinie po lekturze całości były skrajnie różne i jego rodzina nie przyjęła tego tekstu zbyt dobrze, a przyjaciele się śmiali. On jednak spełnił swoje marzenie i czuł się z tym dobrze. A chyba o to chodzi.

Z tej książki jednak zostanie ze mną na bardzo długo jeden cytat:
 

    Noce, których nie pamiętacie zawsze rodzą historie, których nie zapomnicie.

________________________________________

A wiecie co jest zupełnie totalnie najgorsze? Że jutro jest premiera "Słońca w mroku" i mam zamówioną tą książkę i nic nie wskazuje na to by Empik ją jutro dostarczył. Bo paczka jest zaledwie 'skompletowana'. I nic mnie nie interesuje, że termin dostawy to 25 - 26.11.2020. Jutro jest premieraaaa... Co najgorsze Małż jutro będzie w Poznaniu, bo mama musi odebrać leki, a ja nie mogę anulować zamówienia, bo w paczce przyjdą też inne książki, kupione w promocji 3 za 2. Tak, wiem, że to chyba nie będzie hit, ale chciałabym po prostu przeczytać tą książkę i poznać tą historię z perspektywy Edwarda.

Na pocieszenie przywiezie mi jednak nowe felietony Jeremy'ego Clarksona.




22 lis 2020

Koniec świata po raz wtóry.

Powiem wam że zaczyna się kończyć świat jaki znam i jaki lubię. Faktycznie, to że blogger trochę zmienił swoją szatę jestem w stanie przeboleć, bo w zasadzie nie było tak strasznie. Dzisiaj jednak mając czas i chęci chciałam przejrzeć serwis zBLOGowani. Gromadził on blogi i można było tam sobie przeglądać różnorakie strony, można było polecić czy zapisać sobie ulubione wpisy. Mój blog był tam też zapisany, bo preferuje takie mało agresywne formy promocji. Nie jestem zbyt nachalna, a jeśli kogoś zainteresuje mój wpis to kliknie i poczyta. Wszystko dodawało się tam samo. Nie bardzo orientuję się w liczbie aktywnych uczestników i może właśnie to było moim błędem, bo kiedy dziś chciałam dostać się na tą stronę przywitał mnie komunikat, że serwis dnia 1.11.2020 został zamknięty. Znając życie pewnie przegapiłam info o tym w poczcie elektronicznej i zasmutkowałam się bardzo.

Szczerze, szukałam sobie jakieś alternatywy. Właśnie takiej, że o, może ktoś sobie zobaczy, kliknie, coś tam napisze. Jeszcze bardziej szczerze - wiadomo, że to co piszę nie może być czymś co będzie kształtowało czy dostarczało sporo informacji na temat książek. Im więcej podcastów czy filmów na yt poświęconych książkom oglądam tym głupsza się sobie wydaję. I śmieszna w tym co piszę.

Dlatego szukałam dość prostej relacji.

I trudno o to.

Z instagramem jest jasno. Nie mam talentu do zdjęć, a w końcu o to tam właśnie chodzi. Poza tym te literki są tam małe, a dwukrotne uderzenie w ekranik wydaje się łatwiejsze. Ale jest społecznie. W zasadzie kiedy ja się do kogoś odezwę zazwyczaj mogę liczyć na odpowiedz, u mnie się to nie zdarzało. Koniec końców od dłuższego już czasu dodaję tam tylko zdjęcia cytatów z książek. A w tym temacie:

 

Tumblr. Mam wrażenie, że tam są same gify, kawaii i ludzie piszący po angielsku. W gruncie rzeczy jeśli trafiałam na nasz ojczysty język to były tam bardzo depresyjne teksty ludzi, którzy byli jeszcze bardziej zasmutkowani niż ja. A może po prostu nie poznałam jeszcze tajników poruszania się po tym serwisie.

Facebook. Och, dam już temu spokój.

Dlatego też wracam sobie tutaj trochę pomarudzić i ponarzekać, bo wydaje się, że już nic innego mi nie pozostało. Lubię kiedy treść jest możliwie ładnie przedstawiona, lubię czytelne litery. Lubię kiedy widzę najpierw swoje pierdoły, a dopiero później zerkam na boczny pasek by zobaczyć kto co napisał. Lubię pisać nawet jeśli piszę głupoty. Nie muszę ich opatrywać ładnym zdjęciem i hasztagami.

Jeśli ktoś ma jakąś lepszą opcję to niech się niż podzieli, chętnie sprawdzę, choćby tylko dlatego by znów móc tu wrócić z poczuciem świętego spokoju.


19 lis 2020

"Siostra Księżyca", L. Riley.

Jakiś miesiąc temu byłam nastawiona do jesieni bardzo pozytywnie. W myślach byłam tą opatuloną w ciepłe swetry jesieniarą, która szura liśćmi, podziwia ich kolory i cieszy się z kasztanowych ludków, których małą społeczność sama by stworzyła. I nie wiem kiedy to minęło. I nie wiem co się stało. Wiadomo, że w tygodniu może się nie chcieć, bo praca itd, ale w niedzielę, nawet kiedy była jeszcze w miarę ładna pogoda gniłam w domu i wychodziłam tylko po to by pobawić się z psami.

A teraz mnie bolą plecy i nie wiem dlaczego.

Ale, ale ponieważ są książki zawsze można uciec i od bólu i od brzydkiej pogody. Ucieczka od bólu trwa trochę dłużej, bo udaje się go jeszcze odpędzić ciepłem i jakąś wygodną pozycją. Natomiast od brzydkiej pogody ucieka się zaraz po przeczytaniu kilku słów, bo spora część książki pod tytułem "Siostra Księżyca" dzieje się w słonecznej Hiszpanii. I tam są drzewa pomarańczy i gaje oliwne i słońce i wszystko co dość przyjemne. Ogólnie chyba się starzeję skoro tak zależy mi na odpowiednich warunkach meteorologicznych. Nawet w książkach.

Lucinda Riley tym razem opowiada o Tiggy. Kolejnej z adoptowanych sióstr D'Apliese. Kochającej przyrodę i zwierzęta weganki, która jak i jej poprzedniczki szuka swojego miejsca w życiu. 

Jest to piąty tom z serii i mimo wszystko, że jest w tym już jakiś schemat to nie jest nudno. Może dlatego, że to co najciekawsze dzieje się zazwyczaj w przeszłości i można dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy. W "Siostrze Księżyca" poznajemy kulturę Cyganów i ich sposób na życie oraz kulturę flamenco. Powiedzmy sobie szczerze - dla mnie Cyganie kojarzą się ze złotem, wielkimi domami i wielkimi nagrobkami na cmentarzach. W 1912 roku mieszkali w grotach, żyli zgodnie z rytmem natury, a ich ulubionymi rozrywkami była gra na gitarze i taniec. Śledzimy ścieżkę kariery babki naszej głównej bohaterki, która pragnie zostać najlepszą i najbardziej znaną tancerką flamenco na świecie.

Cóż więcej? Książkę czytało się z przyjemnością i zainteresowaniem. Poprzedziłam ją "Listem w butelce" od Sparksa i było to jak przysłowiowy dzień do nocy. Teraz tylko "Siostra Słońca" i czekanie na zakończenie serii :)


11 lis 2020

O liściach, zatokach i porządkach.

Zastanawiam się czy w tym roku w ogóle będzie zima. Liście palmy madagaskarskiej ciągle się jej trzymają. Jak to tej pory nie spadł ani jeden i tak sobie myślę co to może znaczyć. Wydaje mi się, że już powinny zacząć opadać, a te nic.

Jedną z moich typowo jesiennych dolegliwości jest zapalenie zatok. W robocie czasem zimno, przeciągi to norma, no więc nic też dziwnego, że czasem boli. I ostatnio też zaczęło i to chyba z jakąś gorączką nawet, więc po chwili przemyśleń postanowiłam, że pora zadzwonić do medyka. Tym bardziej, że to nie pierwszy raz w przeciągu ostatniego miesiąca. "Jesteś na 37 miejscu w kolejce oczekujących..." Tak, ten kto mówi, że nie ma problemu z dodzwonieniem się do lekarza chyba ma przychodnię na wsi. Nie mieszkam ani w Warszawie, ani w Kaliszu choćby, a problemiki są. No, ale próbując jeszcze kilka razy (za każdym kolejka sukcesywnie się zmniejszała) myślałam i myślałam. I wymyśliłam, że chyba lepiej zrobię kiedy pójdę do apteki. Bo się jednak wystraszyłam, że zaraz skierują mnie na kwarantannę, że i Małża i rodziców też, a tu to w planach i tamto i co? Siedzę więc teraz w polarowej opasce na głowie, Amol przyjmuję doporowo i mam nadzieję, że jakoś się wykuruję.

Dziś już raczej nie, bo sobie czytam "Siostrę Księżyca", ale chciałabym rozliczyć się w końcu z książkami, które nieszczęśliwie utknęły w sekcji 'teraz czytam'. Już nie pamiętam od kiedy tam są, ale mnie to zaczyna drażnić. Wiem, że nie przeczytam tych książek do końca, nawet na nie nie spoglądam, ale widzę je na stronie bloga i muszę z nimi zrobić porządek.

A co do książek Luciny Riley i jej serii o siostrach D'Apliese - dobrze będzie zamknąć choć jeden cykl w tym roku. Bo z felietonami Clarksona chyba nie dam rady.

7 lis 2020

Przygotowując się na narodową kwarantannę.

Bo nie mam wątpliwości, że ona w końcu nastąpi. Przynajmniej ją zapowiadają, więc uważam, że szanse są wysokie.

By nie włóczyć się za dużo po sklepach zakupiłam rzeczy, których nie chce mi się kupować na ogół w spożywczaku. Udało mi się też rzutem na taśmę wypożyczyć zapas książek dla ojca, bo przecież zamknęli biblioteki. Widocznie one są bardziej niebezpieczne niż markety w których przewala się tłum ludzi na przestrzeni dnia. Do fryzjera nie idę, bo byłam całkiem niedawno. Z usług kosmetyczki nie zwykłam korzystać. Coroczna sesja u dentysty odhaczona. Czeka nas jeszcze wizyta w sklepie budowlanym, bo kiedy już będziemy siedzieć w domu, a pogoda będzie okej zamierzamy docieplić fundamenty. Sama chcę odwiedzić też jeszcze pasmanterię i dokupić sobie muliny, bo się uczę, bo to mnie odpręża i pozwala zapomnieć choćby na moment o tym koszmarnym świecie. Ćwiczę, ćwiczenia wyglądają tak:

Dlaczego tak się przygotowuję? Cóż, myślę, że teraz kwarantanna nas nie ominie, tym bardziej, że przeczytałam iż zakłady, które nie produkują rzeczy najpotrzebniejszych też zostaną zamknięte. A kolumny audio raczej nie są chlebem ani mięsem. Mam nadzieję, że będzie to krótkie i możliwie bezbolesne.

Mam krzyżówki, dużo książek, fajne podcasty, ulubione radio, rodzinę w domu, dwa psy i kota. Oraz podwórko.

Same luksusy :)



27 paź 2020

Słucham głupich książek.

Dość głupich. Tak sądzę. Nie żebym chciała tutaj obrazić ich autorki. Po prostu świat czy sytuacje jakie są w nich przedstawione wydają mi się tak skrajnie absurdalne jak stwierdzenie, że w naszym kraju będzie jeszcze dobrze. No, może kiedyś, ale nie w najbliższej przyszłości (serio, szukają już miejsc na zbiorowe groby?)


Pierwszy był "Sponsor" od K.N. Haner. O bogatym Nathanie i skromnej Kalinie, która nie ma łatwego życia od momentu kiedy traci rodziców i zostaje sama z młodszą siostrą. Co głównie przebija się przez tą książkę to stwierdzenie, że świat jest mały. Bohaterowie, którzy raczej nie powinni się znać (bo akcja dzieje się w Londynie, to nie jest małe miasteczko) oczywiście się znali. Dziecko bez większych problemów bywa czy to z opiekunką, czy to u przyjaciół rodziny czy to w sali zabaw. Kobieta, która nie miała nic wspólnego z modelingiem nagle zostaje twarzą bodajże Chanel. A tytułowy "Sponsor" płaci nie tyle za seks (czego raczej się spodziewałam po okładce) co po prostu za posiadanie czegoś na kształt rodziny. A później zgodnie z mianem autorki ("Królowa dramatów") jest dramat. I koniec książki.

Nie.

"Rosyjska księżniczka" Moniki Skabary. Tutaj jestem jeszcze w trakcie, ale już dużo do końca mi nie zostało. Bohaterka w wieku kilku lat zostaje odesłana przez ojca, szefa rosyjskiej mafii, do 'szkoły' z internatem. Spędza tam naście lat. Naście lat poniżania, treningów, prób i pozbawiania jej człowieczeństwa. Kiedy w końcu odzyskuje wolność trafia do Nowego Yorku i chyba to jakiś cud, że nie jest zdziczała i jest w stanie chodzić normalnie po ulicach po latach odosobnienia. Szybciutko zostaje sprzedana jako żona dla syna capo mafii włoskiej i rozpoczyna z nim życie. Najbardziej zabawne jest dla mnie to, że bohaterami kieruje głównie adrenalina i pożądanie. Saszka opowiada coś tam o sobie, o tym co przeżywała w szkole, ale autorka nie potrafiła pokazać jakiegoś sensownego budowania relacji między bohaterami. Oni po prostu są i się kochają. Oczywiście dochodzi do wojny między gangami, którą kończy nasza żądna krwi bohaterka. Posyła swojego ojca na tamten świat bez mrugnięcia okiem. Później zdradzona przez męża ucieka wraz z przyjaciółką do rodzimego kraju i tam sobie kombinują jak ułożyć sobie życie, bo okazuje się, że obie zostaną wkrótce matkami. Tak jak pisałam na początku zostało mi jeszcze jakieś 2 godziny słuchania i aż się boję co tam się może zdarzyć, tym bardziej, że nasza mała (ponoć skromnych gabarytów) Saszka potrafi porządnie poobijać rosłego faceta.

Nie.

"Pole girl" Kingi Litkowiec. Tutaj akurat dopiero zaczynam czytać, więc nie mogę zbyt wiele napisać. Bohater jednak wydaje się być żywcem wyjęty z serialu "Pamiętniki wampirów" poza tym, że nie jest krwiopijcą. Trzęsie wszystkim, wszyscy się go boją i ma sporo pieniędzy na koncie. Ona pracuje w korporacji i relaksuje się tańcząc na rurze.

Nie wiem.

"Slammed" Colleen Hoover. Książka, którą kupiłam w ciemno dla siostry na święta. Owszem, już, bo nie lubię ganiać w grudniu po sklepach, a Hoover kojarzyła mi się nie wiedzieć dlaczego z romansami i czymś dobrym. Po zakupie pomyślałam (szybko, wiem), że można by było wiedzieć co daję i też ją przeczytałam. Na początku poczułam się trochę zawiedziona, bo to raczej historia z gatunku young adult. Po lekturze jednak, jeśli miałabym ją porównywać z wyżej opisywanymi, ta książka zdecydowanie wygrywa. Było mi w nią najłatwiej uwierzyć. Być może nie jest to literatura najwyższych lotów i przeczytałam książkę w jeden dzień (leniwa niedziela), nie wydaje się być jednak tak skończenie dziwna, absurdalna i wydumana. Młoda ona i młody on, nagłe przeszkody stające na drodze ich uczuciom, straty najbliższych, życie któremu muszą stawić czoła. Przyjemna, rozluźniająca lektura. Chyba dobra na prezent.

Tak.

Tak właśnie wyglądają moje pełzające próby powrotu do czytania. Z drugiej strony na kindlu otwarłam i przeczytałam kilka procent "Nowego Yorku" Edwarda Rutherfurda. Kto kiedyś widział wydania książek tego pana wie, że każda z nich to spore wyzwanie.

Co u was? Mam nadzieję, że koronawirus nikogo nie dopadł i siedzicie pod kocykami z ciepłą herbatką i odcinacie się od wszystkiego co złe uciekając w lekturę. Dużo zdrowia!

28 wrz 2020

Jesiennie.

 O Święty Barnabo, faktycznie, zmieniono wygląd blogera.

Znów katuję Harry'ego Hole. Słucham audiobooka za audiobookiem. Takie tam bezpieczne słuchanie, bo przecież wiem, że te książki już mnie nie zawiodą. Ta seria książek jest jak dobra seria filmów. Zaprzyjaźniamy się z bohaterami, czujemy stratę kiedy oni odchodzą. Jednym życzymy źle, innym dobrze. Tak, wiem, że znów się rozczulam nad tym biednym, uzależnionym Harrym, ale cóż pocznę?

Jeśli ktoś chciał wiedzieć co robiłam - w ogólnym skrócie - nic. Nie przeczytałam nic ciekawego (nawet przez "Królestwo" od Nesbo nie mogę przebrnąć). Nie obejrzałam ciekawego filmu (codziennie odmóżdżanie się z Magdą Gessler). Słuchałam fajnej muzyki (Volbeat - Lola Montez zawsze poprawi mi nastrój) jeżdżąc rowerem czy to stacjonarnie czy jeszcze tak normalnie, kiedy było ciepło.

Przyjemnym wydarzeniem które ostatnio miało miejsce było spotkanie z Arkadym Pawłem Fiedlerem w tutejszym ośrodku kultury. Wyruszył on w podróż przez Afrykę samochodem elektrycznym, a jakiś czas wcześniej maluchem. Z tej wyprawy Małym Polskim Fiatem można znaleźć na yt reportaże za które odpowiedzialny jest Fiedler. Polecam kliknąć i obejrzeć. Poza tym to straszne ciacho ;)
W związku z tym chciałabym się wybrać do muzeum jego dziadka, bo do tej pory nie wiedziałam, że jest ono stosunkowo dość blisko, bo w Puszczykowie.

Zaczęła się jesień. Jest fajnie.

21 sie 2020

Zniechęcona.

 Włączyłam dziś w końcu laptopa i weszłam na stronę bloga by pozamiatać pajęczyny.

I nie chodzi tu o to, że zajęłam się trochę bardziej sobą (bo 62 kg przy wzroście 150 cm to krztynę za dużo i wyglądam jakbym była w ciąży), że pełnia lata i gorąco, że ogólnie i tak mało czytam.

Chodzi o to, że nie chcę.

Zastanawiałam się nad tym ostatnio i uznałam, że nie mam sił za wszystkim gonić, za tymi książkami. Ten rynek, wydawnictwa, booktuberzy, blogerzy i bookstagramerzy... Wszystko to mnie zawiodło. Jeśli nie reklamuje się jakiś dennych książek jako super-mega-bestsellery to wydaje się książki z błędami. Z takimi, że głowa mała! Bo jak można wydać z błędem jubileuszową edycję Harry'ego Potter'a? Jak można wkleić zły fragment piosenki Tiary Przydziału w książce, która była niczym innym jak łatwą kasą? I co zabolało mnie jeszcze bardziej - te wszystkie polecajki. Wszędzie. Nikt nie pisnął, że edycje domów, które trzymali w dłoniach, którym robili zdjęcia, są z tym błędem. Oj kupujcie, a damy wam plakat, damy wam przypinki... Oj kupujcie. Co mi po dodruku? Liczy się pierwsze wydanie.

"Dublerka" od tego kwartetu autorek też miała być niesamowita, a tymczasem nie mogę się zmobilizować by ją skończyć. Mam wrażenie, że straciłam zbyt wiele czasu na jakieś książki, które dzięki reklamie, zyskały na popularności. Nie przypominam sobie bym trafiła ostatnimi czasy na pozycję, którą chciałabym przeczytać jeszcze raz, i ponownie i jeszcze raz. Może była to ta "Księgarenka w Big Stone Gap", ale trafiłam na nią zupełnym przypadkiem i raczej ona nie ma nic wspólnego z popularnością. Jej średnia składa się ze 174 ocen, nie jest to więc jakoś bardzo dużo. "Red, White i Royal Blue" ma ich blisko 650.

Nie wiem, czuję się bardzo zniechęcona i zdemotywowana.

4 sie 2020

"Siostra Perły", L. Riley.

Naprawdę bardzo lubię tą serię. Nie spodziewałam się tego kiedy słuchałam audiobooka. Kiedy czytałam drugi tom było mi całkiem miło, trzeci był bliski serca, a czwarty... Czwarty miał jak do tej pory najmniej lubianą główną bohaterkę, co oddaje to, że Riley potrafi tworzyć postaci różne. Naprawdę, nie ma co narzekać, bo można by utyskiwać, że o, czwarty już tom i znów jakaś fajna, miła dziewczyna, której nie sposób nie kochać.

Otóż Ce-Ce nie lubiłam już od początku, "Siostra Cienia" mnie w tym utwierdziła, a "Siostra Perły" nie bardzo zmieniła moje podejście do tej bohaterki. Jest to postać trudna w obyciu, z pewnymi wadami (nie miałam pojęcia, że dysleksja może być taka uciążliwa), taka z którą ja osobiście bardzo bym się męczyła gdyby nagle wyszła z kartek książki i usiadła obok mnie.

Tradycyjnie już zaczynamy historię od znajomych wydarzeń. Co jest plusem - nie maglujemy kwestii śmierci Pa-Salta. Stało się, ruszamy dalej. Okazuje się, że Ce-Ce dostała spory spadek co pozwala jej kupić mieszkanie w Londynie do którego wprowadza się wraz ze Star. Losy Star już znamy z poprzedniej części. W "Siostrze Perły" udajemy się wraz z Ce-Ce aż do Australii, by odkrywać historię poławiaczy pereł i Aborygenów.


Jej podróż rozpoczyna się jednak od Tajlandii gdzie poznaje tajemniczego Ace'a. Dłuższą chwilę zastanawiałam się czemu ma służyć sprawa z nim i doszłam do wniosku, że miało to nauczyć Ce-Ce trochę pokory i myślenia o innych ludziach. Bo tak naprawdę do tej pory liczyła się ciągle tylko ona, jej zdanie i potrzeby, reszta wydawała się dodatkiem.

Później jest już coraz lepiej. Uderza w nas to gorące powietrze Australii, oglądamy się na pająki (bo mogą być jadowite) i podziwiamy sztukę rdzennych mieszkańców kontynentu.

Jest to już czwarta z kolei historia. Przy każdej z nich zastanawia mnie kwestia adopcji. Dlaczego siostry postępują tak a nie inaczej? Nie doczytałam wcześniej o jakiś przesłankach typu 'chciałam poznać moje korzenie już odkąd pamiętam'. Tak niemrawo niekiedy się do tego zabierają. Po co w ogóle? W końcu już niby mają swoje życia, są wykształcone, zdolne, znalazły dla siebie miejsce, robią karierę. Nie wiedzą co znajdą kiedy już rozpoczną poszukiwania, kiedy zrobią ten pierwszy krok na ścieżce, którą wyznaczył ich adopcyjny ojciec. Jak zwykle próbuję się do tego odnieść i gdybym na przykład się dowiedziała, że sama zostałam adoptowana to czy chciałabym szukać biologicznej rodziny? Czy byłoby mi to potrzebne? Raczej nie. Jest jak jest, jest dobrze, zawsze tak było. Nie wiadomo jaką postawą wykazywaliby się moi rodzice czy zachęcaliby mnie, czy rozmawialiby o tym ze mną. Gdybym dowiedziała się jednak teraz, w tym momencie - nie chciałabym szukać swoich prawdziwych korzeni. Jestem ogólnie bardzo zachowawcza, a taka... Przygoda mogłaby skutecznie wszystko rozchwiać.

28 lip 2020

Rozwiązanie zagadki.


"Historia sztuki wszystkich czasów i ludów" pióra Karla Woermanna.


Zakupiona na targu staroci i rzeczy wszelakich w Poznaniu.



Wzięliśmy ją, bo bardzo nam się spodobała. Wyglądała staro, solidnie i tak... Arystokratycznie. Dopiero w domu dopatrzyliśmy się tego, że książkę wydano w roku 1900 co czyni ją najstarszym woluminem w naszej biblioteczce. W dodatku wydaje się być w dość przyzwoitym stanie jak na 120latkę.




Raczej nie trafił nam się biały kruk, w dodatku brakuje kolejnych dwóch tomów jeśli miałabym się upierać przy tym by mieć całość.







Fajnie wygląda, jest najstarsza i ma okropną czcionkę. Paskudnie się ją rozczytuje.

26 lip 2020

Zagadka na niedzielne popołudnie.

Kilka tygodni temu nabyłam taką oto książkę:



I naszła mnie dziś taka krótka, luźna niedzielna myśl odnośnie tego jak kiedyś trudno było kupić książkę, dobrać ją do swojego gustu czytelniczego. Narzekamy teraz na wszelkie opisy znajdujące się na okładce, które znajdujemy i które w skrajnych przypadkach zdradzają nam wszystko czego nie chcielibyśmy przed czytaniem książki wiedzieć.



Widzimy jednak taką książkę i co? Musimy zgadywać co w środku. Tył tak samo wygląda jak przód.

Nie pokazuję grzbietu z tytułem celowo. Może ktoś chciałby zgadnąć o czym ta pozycja traktuje.

20 lip 2020

To i owo 11.



Są czasem takie dni, prawda?

I to nie dlatego, że to pierwszy dzień pracy po urlopie. Nie dlatego też, że alergia sobie o mnie przypomniała i mam wrażenie, że zatoki zaraz mi wysadzi, a nos odpadnie. Że akurat leci ten odcinek Dr. House'a, który znam lepiej niż dobrze.

Jest taki sobie po prostu dzień.

Poza tym to "radośnie wygłaszał". Radośnie. Nie ma więc co narzekać.

Jest jednak kilka rzeczy o których warto wspomnieć i o których chętnie bym pogadała.

Po pierwsze. Na instagramie są ludzie o wiele bardziej zaangażowani w rynek książki niż ja. Ja, skromny książkowy truteń, chcę sobie po prostu czytać. Czasem chcę o tym coś napisać i choć raz na jakiś czas chcę też być społecznie zaangażowana, chcę mieć przyjaciół od książek, mieć z kim o książkach pogadać. Później jednak mi przechodzi i jestem rada, że tak naprawdę z nikim nie rozmawiam, bo każda rozmowa jaką przeprowadzę kończy się pomyśleniem 'co ja plotę, idiotka'. Zostaje więc samo czytanie. Ostatnio zauważyłam artykuł, który miał rozwinąć temat tego, że książki będą jeszcze droższe. Ponieważ przechodzę fazę 'tylko czytam' nie zagłębiłam się w niego, ale powiedziałam o tym Małżowi, a Małż jak Małż poradził bym nakupiła sobie teraz dużo książek, bo później nie będzie nas na nie stać. Ale wracając do instagrama - trwa tam akcja którą znajdziecie pod hasztagiem #czytajlegalnie. No, ogólnie chodzi o to by porzucić bezbożne praktyki ściągania książek z chomika czy jakiś innych szemranych miejsc. Bo mamy tyle dostępnych legalnych źródeł, że mamy płacić i już. Powiedźmy szczerze - to trudny temat. Kiedy miałam gorzej płatną pracę skądś trzeba było brać książki na kindla. Teraz, kiedy zarabiam więcej, stać mnie na książki tradycyjne i stać mnie na abonament czy to na Legimini czy na Empiku. Owszem, od zawsze wiedziałam gdzie są biblioteki. Ale są kolejki, a nowości trzeba przeczytać w dwa tygodnie i nie można tego terminu wydłużać, bo inni też czekają. Mniejsza. Ja wiem, że jak nam nasz miłościwie panujący rząd zasądził podwyżki to dostaję na rękę więcej. Ale w górę nie poszła tylko moja wypłata, ale i wszystko inne. Rachunki też mam wyższe. Wiem, też że autorzy książek chcą zarobić swoje. Należy im się, to ich praca i powinni za nią dostać wypłatę. Ale ile biorą pośrednicy? Ile kosztuje eksponowane miejsce w Empiku? Jestem w stanie wyszukać sobie książkę, która mnie interesuje. Schylę się po nią jeśli tylko dzięki temu, że będę musiała się zgiąć książka będzie tańsza. Książki elektroniczne też miały mniej kosztować od tych z papieru. I co? Nie bardzo to widzę. A teraz jeszcze te informacje, że książki będą droższe. Może to i lepiej, półki nie są z gumy.

Po drugie. "Wyspa nieopisana". Nowa książka od Paulliny Simons. Skroluję sobie tego instagrama i przeglądam internety, a jej tam nie widzę. Martwi mnie to, bo strasznie się ucieszyłam, że zakończenie trylogii i że Simons, bo ją lubię i nawet jeśli jeszcze nie przeczytałam drugiego tomu, to kupię, bo tak (tak, potrafię wspierać kulturę legalnie). Chciałam tylko zwrócić uwagę na to, że czasem niektóre książki wyskakują zewsząd. Z lodówki, a nawet i patrzą na człowieka z murala (serio? Z tym ostatnim Mrozem.) A tu zakończenie trylogii i ani widu ani słuchu, cichutko. Mam nadzieję jednak poznać i drugi i ten trzeci tom.

Po trzecie. Dlaczego wydaje się książki w formacie kieszonkowym? Nie są wygodniejsze - miałam nie lada problem, by przebrnąć przez kieszonkową "Kirke" (tak, starzeję się). Kosztują teoretycznie grosze, ale czy wygodnie się z nich korzysta? Czy wydanie ich się opłaca? Nie można by zrezygnować z inwestycji w nie, a dołożyć trochę do tego normalnego wydania i sprawić by było tańsze? Nie przecenia się książek standardowego formatu, a te kieszonkowe później walają się z różnorakich koszach i raczej niszczeją niż zostają wykupywane.
Co ciekawe książki w antykwariatach też do najtańszych nie należą. Weszłam do jednego z toruńskich przybytków tego typu i wyszłam tylko z jedną pozycją ("Witaj na świecie, maleńka!" F. Flagg), a Małż z rozpaczą przeczesywał olx, bo nie wierzył, że pewne wydanie jednej z książek Tolkiena może kosztować 90 zł (znalazł tańsze w lepszym stanie).

Miło by było gdyby ktoś w końcu zdecydował czy na książkach trzeba zarabiać, czy należy je traktować jako dobro ogólne czy jako dobro dla najbogatszych z kaprysami czy jako coś co można przewalać w kartonach z wyprzedaży.

Bo ja już nic nie wiem. I już nie chce mi się nad tym rozwlekać.

18 lip 2020

"Smażone zielone pomidory", F. Flagg.

Gdzie ta fabuła?

Jakaś fabuła jest zawsze. Czasem już od samego początku wiemy do czego książka będzie zmierzać. Czy to do szczęścia homoseksualnej pary czy do śmierci na krześle elektrycznym nazywanym czule "Starą Iskrówą". Czasem jednak nie do końca możemy być tego pewni.

Przeczytałam "Smażone zielone pomidory" od Fannie Flagg i z wielką przyjemnością stwierdziłam, że to coś całkiem innego, a jednocześnie fantastycznego. Ktoś, bodajże na Lubimy czytać napisał, że ta książka po prostu przytula. I się zgodziłam. Nawet jeśli działo się coś złego z bohaterami, to nie kończyło się źle. Bo to, że ktoś straci kawałek ramienia nie jest przecież końcem życia. To, że dzieci chętnie popatrzą na umarlaka w trumnie to przecież też nic nadzwyczajnego. Naturalna część życia, ciekawość. Okradanie pociągów? Przecież biedni też muszą jeść. Książka Flagg pokazuje również dość dobrze jak traktowano kiedyś czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Narzucano im ciężkie restrykcje, które jednak nie znajdowały zastosowania w drugą stronę. Dwuznaczne uczucia wzbudzała sprawa zaginięcia(/śmierci) męża Ruth. No, bo przecież też skończyło się dobrze, nie? Czy nie?


Nie wiem jak to wyjaśnić. Fabuła jest zawsze. Układ zdarzeń w świecie przedstawionym. Jest. W książce Flagg wszystko jest jednak przemieszane, poszatkowane. Dowiadujemy się co działo się kiedyś ("Tygodnik Dot Weems" - pod tym kątem bardzo zabawny, w szczególności jej druga połowa ;) w Whistle Stop. Te wydarzenia przeplatają się z rozmowami, które w domu dla staruszków prowadzą dwie inne kobiety. Przeszłość jednej z niej i teraźniejszość drugiej też interesują czytelnika i wywołują uśmiech na twarzy. Nie, nie chodzi tutaj o to, że ta powieść to same heheszki. Jest to jednak pozytywna i ciepła historia pokazująca, że podziałami nie dojdzie się do niczego. Że nie można nikogo skreślać. Należy mieć przyjaciół, ale należy mieć też własne zdanie. Należy wierzyć w siebie i swoje siły. Należy kochać świat.

Tak, lubię czytać takie książki. Trudno mi w nie wierzyć. W ten światopogląd. W to, że świat może być dobry. Pandemia, zamęczane zwierzęta w schroniskach i na trasach turystycznych, konflikty zbrojne, koniec urlopu. "Smażone zielone pomidory" to jednak piękna bajka dla dorosłych, która przytula czytelnika i zostaje z nim na długo.


____________________________
A w Toruniu było fajnie. Kopernik miał maseczkę, koty w Neko Cafe nie były dość entuzjastycznie nastawione do głaskania, a wypiek pierników w Żywym Muzeum Piernika poszedł pozytywnie.





8 lip 2020

"Red, White & Royal Blue", C. McQuiston.

Chciałabym wierzyć, że po napisaniu tego posta nie stwierdzę, że jestem osobą, która ma coś przeciw związkom homoseksualnym. Bo ostatnio sprawa ma się jakby była na ostrzu noża, albo za, albo przeciw, nie można być pomiędzy. Nie w tym kraju. W ogóle to 'za' chyba też nie można być, prawda?

Należy jednak zacząć poprawnie. Przeczytałam wydaną przez Prószyński i S-ka książkę pt. "Red, White & Royal Blue" autorstwa Casey McQuiston. Nie wiem, to chyba podpada i pod romans i pod young adult. Jest też debiutem. Jest bestsellerem New York Times, okrzyknięta najlepszą książką roku wg.np. "Vogue" (khe, khe). Ma 473 strony (bez podziękowań) i różową okładkę.



Historia opowiada o synu prezydentki USA i księciu brytyjskiego dworu. Alex i Henry wydają się siebie nie znosić. Jak to jednak bywa los jest przewrotny. Będąc razem na przyjęciu upadają na weselny tort przez co wybucha skandal polityczno-społeczny. By wyciszyć sprawę do pracy bierze się zastęp ludzi z działu PR, by za pomocą mediów jakie wszyscy znamy sprawę ułagodzić i pokazać, że wszystko jest w porządku.

Och, co ja się nasłuchałam o tej książce. Że taka zabawna, że pozytywna, że przeciw podziałom, że urocza, że każdy powinien przeczytać. Słuchałam jak Megu z "Czytu, czytu" wspomina o niej, a w jej głosie dawało się wyczuć ekscytację i oczekiwanie na to rodzime wydanie, bo czytała w oryginale i była zachwycona.

To nie było tak, że rzuciłam się na tą książkę. Nie planowałam jej kupić, ale namówił mnie jak zwykle Małż. Pierwsze wydanie papierowe ma masę błędów wynikających z tłumaczenia i niedopatrzenia. Jeśli ktoś chce niech poszuka w internecie, nie mi się nad tym rozwodzić, bo ani nie tłumaczę, ani tym bardziej nie mam oryginału. Mam ją ku pamięci chałtury jaką można z książką odwalić.

Wracając do sprawy - ponieważ niedziela zapowiadała się szczególnie nudno i samotnie, postanowiłam przeczytać tę książkę. Miało być zabawnie i śmiesznie, więc dlaczego nie, prawda? Idealna lektura. Przesiedziałam przy niej całą niedzielę i chyba ani razu się nie uśmiechnęłam. No, może tylko troszeczkę przy pokazanym poniżej fragmencie:


I tak sobie siedziałam i czytałam, czytałam z uporem, bo chciałam to skończyć i mieć z głowy, bo zaczęłam i chciałam skończyć jak najszybciej. No cóż, są trzy opcje: a) albo jestem za stara na young adult, b) nie wierzę w bajki, c) źle mi się czyta o mężczyznach w jednym łóżku.

Treść jest mniej więcej taka: królewskie wesele, przewrócony tort, przymusowe ustawione spotkanie. Stopniowe otwieranie się na siebie, codzienność Alexa i Henry'ego. Następne, już nie do końca ustawiane spotkania, wzajemna pomoc, wzrost uczuć. Wszystko to dzieje się w okresie kilku miesięcy kiedy to w USA trwa kampania prezydencka. Ktoś bardzo niedobry ujawnia maile i zdjęcia ze spotkań pierwszego syna i księcia, czym chce zaszkodzić karierze matki Alexa. Coming out Henry'ego, postawienie królowej przed faktem, że jej wnuk jest homoseksualny. Szczęśliwe zakończenie. Tak mniej więcej to zapamiętałam, mogłam coś pominąć.

Całkiem przeciętnie.

Lubię kiedy czuję, że bohaterów coś do siebie przyciąga. Kiedy autor czy autorka dają mi to odczuć. Nie wiem czy tutaj zawiniła pani McQuiston czy jej bohaterowie, ale nie widziałam tego, nie mogłam zobaczyć, czy tez nie mogłam zrozumieć. Nie chcę napisać, że książka jest totalnie beznadziejna. Akcja się toczy, język jest współczesny, bohaterowie nawet fajni, choć dziwni i momentami przerysowani (szczególnie matka Alexa i Zahra). Ta książka nie trafiła do mnie, bo trudno mi było przyswoić jak dwóch mężczyzn zwraca się do siebie per "skarbie" czy "kochanie".

I proszę mnie nie zrozumieć źle. Nie mam nic przeciwko tęczy, nie wypisywałabym na murach jakiś obraźliwych haseł. Jak mawia Okuniewska "każdy może sobie idiotkować z kim chce" i z tym się zgadzam.

Jednak, ponieważ mam wybór, nie chciałabym czytać więcej książek traktujących o związkach ludzi tej samej płci, bo to psuło mi całą przyjemność z tej historii. Nim ktoś rzuci we mnie kamieniem i zapyta 'to po cholerę to w ogóle czytałaś?!' odpowiem, że z ciekawości. Bo po to są książki. Bo mają poszerzać horyzonty i otwierać przed nami świat.

Czy zatem jestem homofobem? Mam nadzieję, że nie.

4 lip 2020

Prześladowana.

To już przestało być śmieszne.

Sprawa jest poważna i jeśli przy następnej książce (choć czytam "Red, White & Royal Blue" więc wątpię) znów stanie się to co się działo do tej pory zacznę zastanawiać się nad przeznaczeniem.

Zaczęło się od osławionej tutaj "Księgarenki w Big Stone Gap". Księgarnia, antykwariat, fajny i miły dla serca temat. Taki chwilowy impuls do marzycielskich rozważań. Bo gdyby tak wszystko rzucić i założyć swój własny antykwariat... Piękne, prawda?

Marzenia.

Później była "Siostra Cienia". Tak, przeczytałam trzeci tom serii o Siedmiu Siostrach i jak do tej pory z tą siostrą poczułam najsilniejszą więź. Star była spokojna, wycofana, nie chciała od życia wiele. Podążała biernie za CeCe, aż w końcu dojrzała do obrania własnej drogi. Wskazówki Pa Salta skierowały ją do antykwariatu (tak!) i tam za sprawą jego właściciela Orlando i jego brata Mouse'a odkrywa historię swoich przodków. Przyjemnie czytało się o Anglii pod panowaniem Edwarda VII. Bardzo podobał mi się wątek między Star a Mousem, niby nic wielkiego się nie działo, nie było bum i zakochiwania się nagle, na zabój, ale osobiście uważam, że takie opisanie początkujących uczuć jest najbardziej urokliwe.


I znów ten antykwariat. W tym przypadku pewnie jest to wina podświadomości. Czytałam o czym mniej więcej będzie "Siostra Cienia" kiedy ją nabyłam i być może sama sobie wszystko zaszczepiłam.

Później były trzy audiobooki i nie było tam nic ani o księgarniach ani o składnicach tanich książek.

A teraz słucham "Zmysłowego anioła stróża" (tak, sama się sobie dziwię) i co? Hah! Bohaterka pracuje w kawiarni z książkami! I w klubie gdzie panie tańczą na rurze.


Nie spodziewałam się tego ani trochę. Widząc okładkę i tytuł, pomyślałam, że może i przyda mi się trochę odmiany, posłucham czegoś innego, może się pośmieję. Szału jak do tej pory nie ma (w przeciwieństwie do "Dnia rozrachunku" John'a Grisham'a, co to była za książka! Muszę o niej napisać więcej), ale ten książkowo-antykwariatowy trop się ciągnie.

Mogłabym pomyśleć - oto moje przeznaczenie! Książki, sprzedaż, a nie oklejanie desek okleiną naturalną czy pilnowanie wymiarów elementów wypadających z tokarki. Ta sprzedaż to raczej słabo, bo w którymś z poprzednich miejsc pracy związanych bezpośrednio ze sprzedażą właśnie, szefowa twierdziła, że za mało się uśmiecham. Teoria głosi, że to raczej mała przeszkoda, ale takie uwagi się pamięta. Należałoby też rozpatrzyć jak i za co zgromadzić towar, znaleźć jakieś miejsce, rozreklamować interes i trzymać kciuki.

Swoją drogą zawsze kiedy sobie rozmawiamy o tym co przyniesie przyszłość ja sobie żartuje i rozwijam moją świetlaną wizję tego jak zostaję królową garaży. Kupuję garaż, taki jak to w mieście, garaż wynajmuję, odkładam pieniądze z wynajmu, trochę dokładam i kupuję kolejny garaż i tak zarabiam ciężkie miliony. Małż poszedł dalej no i kiedy już WYGRAMY W TOTOLOTKA to on wykupuje kawałek terenu i buduje tam magazyny takie jak w "Wojnach magazynowych", pod wynajem (bo moje garaże takie malutkie), a ja wtedy kupuję kamienicę, na parterze przerabiam pomieszczenie pod antykwariat i zapewniam sobie zajęcie do końca życia (oczywiście najemcy z mieszkań, które udostępniam sponsorują mi czynsz i dokładają do interesu, który zapewne ciągle byłby pod kreską). Ewentualnie moje garaże mnie utrzymują.

Jakbym grała w Monopol.

Tak, ale te księgarnie i antykwariaty mnie ostatnio prześladują.

Wierzyć w to przeznaczenie czy nie?


__________________________________
Znacie jakieś fajne miejsca w Toruniu? Mniej czy bardziej książkowe.

30 cze 2020

Lipcowa klęska urodzaju.

Wytyczne na lipiec? Najnowsza książka na twojej półce, której jeszcze nie przeczytałaś.

I nastąpiła tu tak zwana klęska urodzaju.

Bo te wszystkie książki trafiły do mnie w przeciągu ostatniego tygodnia:



A jutro już mamy siódmy miesiąc roku. I co by tu wybrać?


_____________________________________
"Boże Narodzenie w Lost River" oczywiście odpada. I Harry z Newt'em chyba też.

26 cze 2020

"Zatruty ogród", A. Marwood.

Kiedy skończyłam słuchać najnowszej książki Alex Marwood zaczęłam mruczeć pod nosem dość niewybredne słowa. Dobrze, że mam odosobnione stanowisko pracy, bo nikt nie mógł mnie usłyszeć.

Bo lubię jej książki. Przeczytałam wszystkie (te wydane pod pseudonimem), jedne bardziej przypadły mi do gustu drugie mniej (przesadzam, te 'wszystkie' to raptem trzy pozycje), ale do autorki byłam nastawiona pozytywnie. Może nie aż tak by rzucać się na jej książkę tuż po premierze, można sobie dać czas. I ja dałam sobie ten czas.

Na gorąco: zawiodłaś mnie kobieto!

Na zimno: hmmmm...




Książka opowiada o Romy. Kobiecie, która ocalała z rzekomej masakry która wydarzyła się na czymś na kształt farmy, którą zamieszkiwało sporo osób. Ich społeczność tworzyła sektę, "Arkę". Wierzyli w to, że kiedyś w końcu nadejdzie kres, jakaś katastrofa, która zniszczy ludzkość, a oni będą tymi, którzy tą ludzkość odbudują. Romy trafiła tam jako mała dziewczynka wraz z matką. Wspomniana matka będąc nastolatką ucieka z rodzinnego domu i znajduje swoją nową rodzinę wśród członków sekty.

Kiedy policja wkracza na teren farmy i znajdują same trupy sytuacja nie jest różowa. Żyje tylko Romy i jej rodzeństwo Eden i Ilo. Romy trafia do psychiatryka, a Eden i Ilo do ich ciotki, Sarah.

Jest to bardzo dziwna książka. Ciągle mi w niej czegoś brakowało. Słuchałam jej z ciekawością, ale to była ciekawość typu 'no kiedy się wreszcie coś stanie?'. Bo historia płynęła i płynęła, nie była jakoś strasznie nudna, ale od thrillera wymagałabym czegoś innego. Kolejne zabójstwa były wykonywane z zimną krwią i może to miało mnie zmrozić, ale nie dało rady. Może nie wczułam się w psychologię głównej bohaterki. Może nie wyczułam tej psychopatycznej nutki, która miałaby towarzyszyć komuś kto całym sercem jest połączony z ludźmi o bardzo niecodziennych ambicjach i poglądach.

Moje luźne definicje gatunku tłumaczyły thriller jako taką książkę w której bohater czuje zagrożenie. Nie wydawało mi się, że Romy je czuła, może Eden i Ilo.
O wiele bardziej podobały mi się retrospekcje opisujące nam to co działo się w Arce. Czy w takich społecznościach zawsze chodzi o seks i o to która z kobiet zostanie matką wybrańca? Bo właśnie o to toczy się ta marna gierka.

Jak już pisałam na początku po tym kiedy skończyło się nagranie byłam wkurzona, bo to zakończenie, to rozwiązanie było takie oburzające, takie jakieś bez sensu. Spodziewałam się czegoś... Innego. Takiego 'bardziej'. Tak, wiem, treść książki nie wskazywała na nic innego, ale miałam nadzieję, że nagle nastąpi 'wow', a ja się zatrzymam i szczęka mi opadnie.

No nie.

Później jednak przyszedł moment zastanowienia i musiałam przyznać, że choć być może akcja książki nie jeżyła włosów na głowie to jednak te rozmyślania poksiązkowe już tak. To straszne, jak bardzo można komuś wyprać mózg i co mu do niego wtłoczyć. Jak bardzo musi się w człowieku to zakorzenić, że nawet po przebytej terapii nie waha się i wraca, że w imię wymyślonej ideologi zabija.

___________________________________
Pamiętajcie o tej aplikacji o której wspominałam w poprzednim poście. Nadal jestem w mojej okolicy samotna. To dość frustrujące, bo przecież teraz niby wszystko się dzieje w internecie i wszyscy tam są... Tak, wiem, takie gadanie.

Słucham po raz pierwszy Radia Nowy Świat. Dziś od rana powinni zacząć nadawać na stałe, ale korona ich spowolniła, więc uprzyjemniają człowiekowi wieczór koncertem Waglewskiego.  Początek nadawania przesunięto na 10ty lipca.



21 cze 2020

Wymieniajcie się i bądźcie szczęśliwi.

Powiedzmy sobie wprost. U mnie czytam tylko ja i mój ojciec. Tata jednak czyta całkiem inne gatunki i nie za bardzo zazwyczaj ma ochotę o tym dyskutować. Nie narzeka jednak kiedy dostarczam mu książki z biblioteki, ale staram się wtedy wybierać książki sensacyjne czy wojenne. Kiedy w pełni rozpanoszył się koronawirus miałam nie lada problem, bo bibliotekę zamknięto, a on coś do czytania musiał mieć. Kiedy już wyczerpały mi się możliwości otwarto jednak te cudowne punkty z książkami i mogłam tam wrócić po kolejne lektury.

Sama jednak jestem za tym by rozwijać własną biblioteczkę. Lubię mieć książki, które mi się podobały u siebie. Lubię je kupować nowe, lubię kupować używane. Nigdy się nie wymieniałam, bo nie miałam do tej pory takiej okazji, ale dziś rano trafiłam na całkiem nową aplikację poświęconą temu o czym piszę, książkom.

Nie mam nic przeciw wymianie, to nawet fajne się wydaje, bo nie zawsze chcę pieniędzy za książkę, tym bardziej, że za moją mogłabym dostać tą która mnie interesuje.

Dlatego też tak bardzo ucieszyłam się rano kiedy zobaczyłam, że jest coś takiego jak "Nextplease". Aplikacja, która dopiero co wystartowała, ma umożliwiać sprzedaż, kupno i wymianę książek. I tylko książek.

Wydaje mi się to całkiem fajną opcją, którą z chęcią zaczęłam testować. Problemem jak narazie jest dość mała liczba użytkowników - w mojej okolicy ani widu ani słychu nikogo innego, no, ale nie tracę nadziei, że to wszystko się rozkręci z czasem i może uda mi się z niej w pełni skorzystać.


A tak poza tym, to kupiłam na olx'ie "Księgarenkę w Big Stone Gap" i mam ją już u siebie na półce. I jestem szczęśliwa :)


19 cze 2020

Diabeł, Prada i Zemsta.

"Diabeł ubiera się u Prady" to szczególny przypadek. Książkę czytałam lata temu i od tego momentu w pamięci zaczął mi się skutecznie zapisywać film. Na stałe. Oglądałam go wielokrotnie i znam perypetie Andy, Emily i Mirandy bardzo dobrze. Ostatnio jednak trafił mi się audiobook i postanowiłam sobie przypomnieć jak to faktycznie było.

I chyba lepiej by było jakbym sobie nie przypominała.

Gdyby porównywać książkę do filmu... Cóż, w filmie zrobili to po prostu lepiej. Z drugiej jednak strony ta filmowa Miranda nie mogła się równać z książkowym pierwowzorem. Istny diabeł w spódnicy i dla mniej cierpliwych osób ta bohaterka byłaby zwyczajnym wrzodem na tyłku, którego nie daje się znieść kiedy tylko ten się odzywa. Film nie oddawał tego przerażenia i kołatania serc bohaterek, kiedy znów dzwoniła do nich ich szefowa.

Słuchając książki w wyobraźni widziałam poszczególne sceny z filmu, ale nie czułam się z tego powodu źle. Filmowa chronologia zdarzeń była lepsza, ładniej się składała w całość, a w książce te zdarzenia były poszatkowane, jakbyśmy kilka razy próbowali podejść do punktu kulminacyjnego. Bohaterowie w filmie też tworzyli bardziej zgraną, fajną paczkę niż na kartkach książki czy tam... Ścieżce audio. Wątek alkoholizmu Lily jest taki mało wiarygodny, albo też i osoba Andy jest mało wiarygodnie wykreowana, no niby wie, że przyjaciółka ma problem, ale nie może się nim przejąć, bo praca, wiadomo. Nie jest to jednak dobrze ujęte, jakby autorka, źle wyważyła priorytety i nic z tego nie wyszło.

Nie będę wspominała o kontynuacji, której słucham aktualnie. Andrea stała się okropną histeryczką. Niby prowadzi we współpracy z Emily dobrze prosperujące pismo, wszystko się układa, a jednocześnie martwi ją wszystko i wszystko ją przeraża. W tej pierwszej części była jakaś sympatyczniejsza. Może przez to, że młodsza, bo kontynuacja "Diabła..." dzieje się dekadę później.


11 cze 2020

"Księgarenka w Big Stone Gap" - W. Welch.

Kiedy tak siedzę i zastanawiam się co napisać, bo o dobrych książkach trudno pisać, Małż podpowiada, że: "książka była fajna". Koniec.

Można to tak ująć, najprościej i najnormalniej.

Nie odda to jednak całej przyjemności z jej czytania. Każdego uśmiechu jaki dzięki niej zagościł na mojej twarzy i tego jak optymistycznie ta historia potrafiła mnie nastroić.

Małżeństwo, Jack i Wendy Welch, postanowiło porzucić swoje miejsca w wyścigu szczurów. Nie nadawali się do tego. Zamiast stawiać się co rano w biurze zainwestowali resztę swoich oszczędności w dom w którym postanowili urządzić księgarnię z używanymi książkami.

Sam ten pomysł wydaje się bajeczny. Czytając książkę niejednokrotnie ma się ochotę z nimi tam popracować, pomóc w prowadzeniu interesu i wsiąknąć w społeczność jaką wokół siebie zgromadzili. Ma się ochotę rzucić to wszystko w cholerę i założyć własną księgarnię, raz się żyje.

Na początku nie wydaje się by to mogło się udać. Nie mają biznes planu. Nie mają zbyt wiele pieniędzy. Mają dom i swój własny zbiór książek, które przeglądają by mieć coś na start. Ale to mało. Ruszją więc na tak popularne w Ameryce wyprzedaże garażowe by szukać i kupować książki, które później będą mogli odsprzedawać. Próbują rozreklamować swoją księgarnię, co na początku idzie im marnie. Muszą się mierzyć z mało przychylnymi opiniami miejscowych, którzy nie pokładają w nich zbyt wielkich nadziei. Są obcy, posiedzą pewnie trochę i się zwiną. Małżeństwo swoją pracą i uporem udowadnia jednak, że to nie jest prawdą. Budują wokół siebie społeczność ludzi, których ciągnie do kultury. Organizują im wieczorne zajęcia, angażują się w ich codzienność. Odnoszą sukces dzięki uporowi, pogodzie ducha i szczęściu.

Tak, wszystko to może wydawać się takie cukierkowe i nieprawdopodobne. Może i takie jest, ale nie potrafię spojrzeć na tą książkę krytycznie. Bo dlaczego mam się czepiać, że to trochę chyba naciągane, że w tej historii nie ma jakiś większych momentów zwątpienia czy gorszych chwil bohaterów. Cóż, nie wydaje mi się by to było potrzebne. Ta historia ma nas wyciągać z dołka, pokazywać, że się da i przywracać wiarę w człowieka.

Nawet ja, typowy odludek, momentami chciałam do nich wszystkich dołączyć i coś od siebie dać. Nic w tym złego.

Książka podzielona jest na rozdziały w których autorka porusza różnorakie tematy, od wyboru i wyceny książek po objazdy podobnych księgarń w okolicy. Welch pisze niezwykle lekko, podczas czytania ma się wrażenie, że słucha się opowieści dobrej znajomej przy kawie. Jest przy tym bardzo zabawna i mądra.

"Wierzcie mi, najbardziej przerażające, najtrudniejsze, najsmutniejsze i najważniejsze historie, jakie można znaleźć w księgarni, nie kryją się w książkach, ale w klientach."

"Po lewej będziesz miał ogólną beletrystykę i poezję, książki o sztuce i fotografii, science fiction, fantasy oraz romanse paranormalne (wilkołaki, wampiry i demony, o Boże, albo, jak je nazywa Jack "przygody z sierścią i kłami")."

Jest to doskonała lektura dla osób, które kochają książki. W książce o książkach książki są obracane we wszystkie strony. Nawet stare encyklopedie, które już dawno straciły na ważności mogą się ponownie przydać, choćby na zajęciach z rękodzieła. Welch pisze o rzeczach, które rozczulają, np. jeśli komuś spłonie dom, a miał w nim książki bardzo często zaglądając do księgarni na początek odbudowy biblioteczki wybiera swoją ulubioną książkę z dzieciństwa. Są trudne rozmowy z ludźmi, którzy oddają książki po osobach, które zmarły, lub z którymi musiały się rozstać. Pisze też o rzeczach śmiesznych (trudno u nich znaleźć niektóre pstryczki od światła, bo zasłaniają je książki) i o takich o których się nie myśli, kiedy to przyświeca nam nowa wspaniała idea, która musi, po prostu musi się udać.

Wendy Welch pokazała, że jej zawodowa droga nie sprowadza się tylko do handlowania książkami. Czasem trzeba kogoś wysłuchać, komuś pomóc, pogadać, zrobić herbatę. Wraz ze swoim mężem podjęła ryzyko. Wiele ze swojego domu oddali książkom i zamiast stracić ogromnie zyskali. Są zadowoleni ze swojego życia i szczęśliwi. Oparli się naporowi ebooków czy książek z Amazona.


Wendy i Jack Welch


Muszę ją mieć w wersji papierowej.

10 cze 2020

Trudy życia książkowego trutnia.

Jeśli ktoś śledzi facebookową stronę tego bloga (no wiem, że nie, ale chciałam jakoś ładnie zacząć) to mógł zauważyć radość jaką niesie mi jedna z książek, której jeszcze nie przeczytałam do końca, ale bardzo, bardzo chciałam o niej wspomnieć, bo uważam, że jest tego warta.

Musiałam wybrać sobie coś do czytania w ramach rocznych wskazówek, a na czerwiec miałam wyznaczoną książkę z miejscem z tytule.

Oto więc jest:

Bardzo sympatyczna niespodzianka, bo nie sprawdzałam informacji o tej książce nim po nią sięgnęłam. Kindle pokazuje, że do końca mam jeszcze jakieś 30% i występuje u mnie to niecodzienne zjawisko, które każde mi odczuwać, że ja tą książkę chcę przeczytać, ale jednocześnie nie chcę jej jeszcze skończyć.

Życie jest takie trudne.

6 cze 2020

"Siostra Burzy", L. Riley.

Nie ma to jak zacząć kolejną serię książek. Jeremy'ego Clarksona nie skończyłam jeszcze, ale ponieważ to są felietony nie widzę powodów przez które nie mogłabym uciekać w kolejną dłuższą historię. Poza tym Jeremy dobrze bawi kiedy za oknem buro i ponuro, a teraz pogoda jest dość przyzwoita i nie trzeba się jakoś... Sztucznie wspomagać.

W lutym, jak skutecznie podpowiedziało mi archiwum, przesłuchałam pierwszego audiobooka ze świata Siedmiu Sióstr. Poznaliśmy w nim ogólny zarys historii i drogę jaką obrała najstarsza z sióstr, Maja. W drugim tomie poznajemy Ally, tytułową Siostrę Burzy. Kobieta jest świetną żeglarką, która nie zamartwia się dniem aktualnym. Żyje, czerpie z życia. Riley tak ładnie zwodzi kiedy czytelnik myśli, że nasza bohaterka znajduje oparcie, że teraz już przy współpracy z kimś pewnie będzie poszukiwała swoich korzeni. Los bohaterów w książkach podobnie jak i w prawdziwym życiu bywa przewrotny.

Nie chciałabym tu zbyt wiele spilerować, ale ponieważ lubię stawiać się w sytuacji książkowych postaci (tfu, tfu - takiej sytuacji jednak naprawdę nie chcę!) stanęłam przed ogromnym dylematem. Bo dajmy na to, że znacie jakiś czas kogoś. Zakochujecie się w nim. Ledwo znacie jego matkę, ojca tylko ze słyszenia. I on umiera, ten ukochany. Ally oczywiście uczestniczy w pożegnaniu, a później zatrzymuje się u jego matki na jakiś czas.
Utrzymuje z nią kontakt, kontaktuje się również z ojcem Theo, bo takie imię nosi jej mężczyzna, mężczyzna który zginął ratując kogoś innego.

Tylko ja bym tak nie zrobiła, prawda? Pogrzeb tak, a później już przepadam.

Mniejsza.

Historia opowiedziana w książce była podróżą w czasy minione. Podobnie jak i w pierwszym tomie przenosimy się do przeszłości i poznajemy przodków Ally żyjących w Norwegii. Myślę, że taki układ będzie obowiązywał w każdym z tomów, a jeśli jednak nie, to będę mile zaskoczona. Nie żeby to mi się nie podobało, ale pewnie trudno będzie brnąć przez każdy tom z tym samym schematem.
Co fajnie widać to inny charakter Ally w porównaniu do Mai. Ta druga wydawała się być stateczną, dojrzałą kobietą. Poturbowaną już przez los. Ally jest żywiołowa. Żegluje, spędza czas aktywnie, nie boi się życia. Może i porzuciła swoje dawne hobby, zamiłowanie do gry na flecie, ale powoli, powoli do tego wraca i odnajduje w tym swoje dziedzictwo.



Co zrobiłam kiedy już miałam pierwszy i drugi tom? Hah, sprawdziłam czy kwestie prawnika rodziny w jednej i drugiej książce są takie same. Bo każda z książek powinna się zaczynać mniej więcej w tym samym miejscu. Pa Salt umiera i wszystkie siostry przybywają do Atlantis.

W kolejnej książce - kolejna Siostra. Star. Jak narazie jej historia interesuje mnie najbardziej, bo jest dość intrygującą postacią. Cicha, w cieniu kolejnej z sióstr. Wydaje się, że daje się prowadzić i układać sobie życie. Co ona odkryje? Kim dzięki temu się stanie?

30 maj 2020

To i owo 10.

Byliśmy dziś w Poznaniu i stwierdziłam, że (widząc panią trudniącą się pracą przy drodze) to już nie jest temat do heheszków. Można dyskutować o tym czy autorzy książki, którą ostatnio omawiałam popłynęli w niektórych miejscach czy nie, ale jednak historie o jakich czytamy trochę nas zmieniają. Nie była raczej naszej narodowości i chcąc nie chcąc zaczęłam się trochę zastanawiać jaka mogła być jej droga. Myślała, że jedzie tutaj do normalnej pracy czy była świadoma tego, że będzie się oddawała za pieniądze? Jak jej się żyje? Ma strasznego alfonsa? Iloma kobietami on dyryguje? Jak brutalny potrafi być?

Z ciekawostek filmowych dotarły do mnie wczoraj wieści o planowanej ekranizacji "Słowika". Fajnie, bo to książka warta przeniesienia na ekran. Czytałam ją w zeszłym roku i dobrze wspominam, jak i inną powieść Kristin Hannah, "Zimowy ogród". W zasadzie już dawno powinnam przeczytać jeszcze dwie, bo wystają w swojej kolejce, ale jak to bywa - zawsze coś...

Zawsze coś. Ostatnio Małż skompletował mi tomy opowieści o Siedmiu Siostrach. Mam więc wszystkie i mam nadzieję je przeczytać do momentu wydania kolejnego. Riley jest zajęta tworzeniem go i zapowiedziała książkę na wiosnę przyszłego roku. Jest więc całkiem spora nadzieja, że ogarnę wszystkie i będę gotowa na czytanie kolejnej książki kiedy zostanie wydana.
Aktualnie czytam "Siostrę Burzy". Opowiada o Ally, żeglarce, która traci miłość swojego życia bardzo krótko po tym jak ją znalazła. Jest dobrze, bo jestem już po połowie. Dobrze się czyta tą książkę, bo jest wciągająca i jak w przypadku poprzedniej z serii dostarcza trochę wiedzy o czasach już minionych. Zawsze mi się to podoba.

Małża nadal będę wychwalała, bo wprowadził mnie na rynek nowej technologii. Sytuacja w Trójce ani mnie ziębi ani grzeje. Wydaje mi się to już i trochę śmieszne i żenujące. Niby teraz jest wszystko fajnie i prawie wszyscy dziennikarze wrócili, ale kto wie co będzie za miesiąc czy dwa? Czekam więc na Radio Nowy Świat, a ono ma nadawać tylko internetowo dlatego też Małż kupił radio internetowe.

A Małż jeśli już o nim dziś mowa, próbuje literatury:


24 maj 2020

"Prostytutki. Tajemnice płatnej miłości." - P. Mieśnik, M. Mieśnik.

Wydawać by się mogło, że temat dzisiejszej notki bardzo mało niedzielny. Ale mam czas, książkę skończyłam słuchać kilka dni temu, coś tam sobie o niej pomyślałam. I nie powiem, że mi się podobała.


Nie dlatego, że temat dość... Intrygujący. Powiedźmy sobie, że mieszkam na wsi, miasto w którym pracuję duże nie jest. Zobaczenie kobiety 'pracującej' przy drodze nie jest jednak niczym szokującym. Słyszałam też co nieco o tym gdzie i u nas można było spotkać prostytutki. A jeśli bym naprawdę chciała wystarczy tylko poszukać w internecie by poznać skalę przypadku.

Książka porusza temat o którym na co dzień przy kawie się nie gawędzi. Nie do końca jednak mnie przekonała.

Nie żebym czegoś konkretnego się spodziewała. Część książki była dobra. Opowiadania o różnorakich historiach, które spotykają kobiety jak i ceny które wymieniali autorzy były równie szokujące. Bo nie można na spokojnie słuchać o Nenufarce, która mając zwyczajną pracę dorabia. Wyjeżdża do większych miast, wynajmuje tam lokum i sprasza mężczyzn, którzy mogą robić z nią co chcą. Trudno przyswajać opowieść kobiety, która została wywieziona do burdelu w Niemczech. Trudno wyobrażać sobie losy dziewczyny odurzanej narkotykami i oddawanej mężczyznom gdzieś na luksusowych jachtach.

A później już jest gorzej. I nie wiem dlaczego. Może dlatego, że wywiady wydają się tam bardzo sztucznie napisane? Bardzo źle się tego słuchało, jakby ktoś miał pewne wyobrażenie na temat tego co mógł usłyszeć, więc to sobie ułożył i napisał twierdząc, że to słowa prostytutki, która w normalnym życiu jest już na emeryturze, ale wychodzi sobie dorabiać (sic!).

Należy też pamiętać, że problem prostytucji nie dotyka jedynie kobiet. Mężczyzn i chłopców też. Co jest niewątpliwym plusem tej książki to to, że wspomina o różnych aspektach omawianej sprawy. Prostytucja kobiet i mężczyzn. Prostytucja luksusowa (słynna afera Dubajska) i taka najbardziej przyziemna (tirówki). Prostytucja młodych dziewcząt, które oddają się za kupienie im perfum, bielizny czy czegokolwiek co im potrzebne. Autorzy postanawiają poznać od środka klub dla swingersów, ale wyprawa im tam chyba całkowicie nie wyszła, bo czytelnik nie może pozbyć się wrażenia, że oni stamtąd zwyczajnie uciekli. Zagrożenia. Nie tylko przemoc czy narkotyki, ale i cały wachlarz chorób wenerycznych.

Co mnie osobiście najbardziej zbulwersowało to informacja o tym, że jest nawet jakiś portal, na którym można znaleźć oceny warunków i usług jakie oferują konkretne prostytutki.
Wycinki rozmów użytkowników. Opisy tego co może się stać kiedy prostytutka chce skończyć i odejść z zawodu.

Kolejną rzeczą która mi się nie podobała to seria wynurzeń znajomego autorów jeśli dobrze pamiętam. Jest to parada najdziwniejszych i najbardziej ohydnych prostytutek jaki on spotykał. W pamięć niestety zapadła mi kobieta, która wróciła do pracy bardzo krótko po porodzie i kobieta, która 'po sprawie' podała mu plik ulotek z informacjami odnośnie chorego wnuka. Pomagała zbierać pieniądze na jego leczenie.

I to też wydawało mi się niemożliwe.

Co najdziwniejsze po lekturze choć trochę jestem w stanie zrozumieć kobiety, które podejmują same decyzję o płatnym oddawaniu się. Nie są to tanie usługi i jeśli ktoś potrafi się przemóc może w dość krótkim czasie zarobić tyle na ile ja muszę pracować przez miesiąc i to z nadgodzinami.

Właścicielka salonów z masażami erotycznymi twierdzi, że ona nigdy nie zatrudniała typowych prostytutek, bo takim nie chciało się pracować, bo przecież ich godzina pracy kończyła się wraz z pierwszym wytryskiem, a często nie trwa to dłużej niż kwadrans.

Sama nie wiem. Być może książka wydawała mi się w części niewiarygodna, bo ja nie jestem w stanie sobie wyobrazić takiego świata. Bo mam bezpieczne życie w którym chodzę do zwyczajnej pracy, męża z którym jestem szczęśliwa i dom. Nie każdy jest jednak taki jak ja.

Prawdą jednak jest, że są książki, które mimo iż traktują o sytuacjach kompletnie zmyślonych potrafią sprawić, że w nie wierzymy.

19 maj 2020

Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek (czterech prawych i sześciu lewych) - J.Bednarek.

Jutro 20ty maja. Ponieważ czas zaczął nagle umykać (gdzie i po co? Nie mam pojęcia.) zaliczę kolejny średnio przyzwoity pod kątem książek miesiąc. By jednak nie wszystko poszło na marne pamiętałam przynajmniej o tym by przeczytać książkę w ramach rocznych wytycznych jakie kiedyś sobie znalazłam. Na maj przypadała książka polecana dla dzieci czy trochę takich starszych jegomości.

Ponieważ dzieci nie mam i na rynku książek dla nich się nie znam, padło na pierwszą książkę jaka mi wpadła w oko i którą bodajże polecała Jotka.


I wiecie co powiem? Przez te chwile, które spędziłam na czytaniu tych dziesięciu historyjek czułam się odprężona i rozbawiona. Życie Skarpetek bywa bardzo wciągające, a ich przygody są tak abstrakcyjne, że codzienne sprawy odpływają w niebyt.

Nic złego się tam nie stanie. To jest najlepsze. Czytając o Skarpetkach wie się, że nic złego się tam nie stanie. Najgorszym są rozstania par, kiedy to jedna skarpetka opuszcza drugą, bo czuje zew przygody. I to jest fajne, bo czas jaki teraz mniej czy bardziej przeżywamy skłania mnie do rzeczy 'bezpiecznych'.

Ale skąd Skarpetki?

Ano z kosza na brudne ubrania, jak zwykle. Kosz stoi w łazience rodziny Basi. W łazience jest też pralka, a pod pralką dziura. Później korytarze, a później przygoda.

Skarpetki niczym ludzie - mają swoje pasje i zainteresowania. Różnie je nosi. Jedna odznacza się wyjątkowym poziomem altruizmu i adoptuje małe myszki. Kolejna przechodzi metamorfozę i znajduje szczęście. Dowiadujemy się też, że wrony są fajne, a sędziowie na konkursach na najładniejsze róże chyba mają spore problemy ze wzrokiem.

Prawdziwą sympatię poczułam jednak do granatowej Skarpetki, która postanowiła nie siedzieć bezczynnie w koszu i została politykiem. Dobrym i mądrym politykiem.

Tutaj jednak wychodzi moja skrzywiona już dorosłość, bo kurczę, wolałabym cały sejm takich skarpetek niż tych ludzi, którzy teraz tam siedzą.

SKARPETKA NA PREZYDENTA!

"Każde prawo ma swoje lewo."


Należy też wspomnieć o ilustracjach. Odpowiedzialny za nie jest Daniel do Latour. Są kolorowe i miłe dla oka. Bohaterowie czyli Skarpetki są sympatyczne. Postrzegam je na podobnej zasadzie jak bohaterów z różnych starszych seriali animowanych w konfrontacji z tymi wszystkimi kolorowymi i dziwacznymi postaciami z aktualnie popularnych bajek czy czegokolwiek dla dzieci. Mniej znaczy więcej. Kolory i zwyczajna czarna kreska.

Cóż mam powiedzieć? Dobrze się tak czasem oderwać i pójść w świat ze Skarpetkami.

16 maj 2020

Twój i mój ból.

Wrzucam tutaj to sobie ku pamięci. Tak by znów ktoś czegoś nie usunął, nie skasował, nie przeliczył ponownie czy nie anulował. Tak bym pamiętała kiedy działy się rzeczy przykre.

A kto wygrał? Kazik. "Twój ból jest lepszy niż mój".



7 maj 2020

Na kocioł!

W czasach dawnych kiedy to byłam sporo młodsza ekscytację czułam o wiele częściej. Przynajmniej raz na tydzień, bo wtedy wychodził jakiś odcinek serialu. Nie były to dzieła wielkich lotów, bo były to albo "Pamiętniki wampirów" albo "The Originals". Ogólnie rzecz biorąc miłość, intrygi i te nadprzyrodzone, fantastyczne wątki.

Z tego co pamiętam "Pamiętników" nie obejrzałam do końca, tego drugiego zresztą też nie, bo mnogość i skomplikowanie tego wszystkiego sprawiała że wszystko zaczynało już być mało zrozumiałe, a jednocześnie powtarzalne. Ktoś umarł, kogoś wskrzesili, kogoś przebili kołkiem, ktoś komuś przypominał kogoś z przeszłości, znowu kogoś wskrzesili, blah, blah, blah...

Do tej pory takie historie omijałam szerokim łukiem. Fakt faktem jak większość byłam oczarowana "Zmierzchem", ale książki które kojarzyły mi się z tym pewnym typem literatury nie trafiały do moich rąk. Nie czytałam o "Naznaczonej", nie poznałam całych "Darów Anioła". Był też taki cykl pt. "Szeptem", była "Niezgodna" i "Igrzyska śmierci".

Ostatnio jednak, kiedy to nie mogłam się na nic zdecydować, a słuchanie o wyborach czy koronie wychodziło już bokiem wybrałam do posłuchania książkę, która gdzieś mi się tam zawsze przewijała, a mianowicie "Dwór cierni i róż" S. J. Maas.

I przepadłam.

Co tam się dzieje! Co za bohaterowie! Jeden gorszy od drugiego, jeden intrygant goni drugiego. Nic nie jest takie jak się wydawało.

Kiedy byłam w połowie pierwszego tomu myślałam, że mamy do czynienia z inną wersją "Pięknej i Bestii", ale sam koniec książki i początek drugiego tomu ("Dwór mgieł i furii") wywróciły mi wszystko do góry nogami.
Bardzo podobają mi się tamtejsze potwory, imiona bohaterów (Amrena) i ta niezdrowa rywalizacja i intrygi.

Ach!

Ciekawa, rozrywkowa lektura. Tak na teraz.




_______________________________
A wczoraj było internetowe spotkanie z Jo Nesbo. Nie ma co liczyć w najbliższym czasie na nowego Harry'ego.