20 lip 2020

To i owo 11.



Są czasem takie dni, prawda?

I to nie dlatego, że to pierwszy dzień pracy po urlopie. Nie dlatego też, że alergia sobie o mnie przypomniała i mam wrażenie, że zatoki zaraz mi wysadzi, a nos odpadnie. Że akurat leci ten odcinek Dr. House'a, który znam lepiej niż dobrze.

Jest taki sobie po prostu dzień.

Poza tym to "radośnie wygłaszał". Radośnie. Nie ma więc co narzekać.

Jest jednak kilka rzeczy o których warto wspomnieć i o których chętnie bym pogadała.

Po pierwsze. Na instagramie są ludzie o wiele bardziej zaangażowani w rynek książki niż ja. Ja, skromny książkowy truteń, chcę sobie po prostu czytać. Czasem chcę o tym coś napisać i choć raz na jakiś czas chcę też być społecznie zaangażowana, chcę mieć przyjaciół od książek, mieć z kim o książkach pogadać. Później jednak mi przechodzi i jestem rada, że tak naprawdę z nikim nie rozmawiam, bo każda rozmowa jaką przeprowadzę kończy się pomyśleniem 'co ja plotę, idiotka'. Zostaje więc samo czytanie. Ostatnio zauważyłam artykuł, który miał rozwinąć temat tego, że książki będą jeszcze droższe. Ponieważ przechodzę fazę 'tylko czytam' nie zagłębiłam się w niego, ale powiedziałam o tym Małżowi, a Małż jak Małż poradził bym nakupiła sobie teraz dużo książek, bo później nie będzie nas na nie stać. Ale wracając do instagrama - trwa tam akcja którą znajdziecie pod hasztagiem #czytajlegalnie. No, ogólnie chodzi o to by porzucić bezbożne praktyki ściągania książek z chomika czy jakiś innych szemranych miejsc. Bo mamy tyle dostępnych legalnych źródeł, że mamy płacić i już. Powiedźmy szczerze - to trudny temat. Kiedy miałam gorzej płatną pracę skądś trzeba było brać książki na kindla. Teraz, kiedy zarabiam więcej, stać mnie na książki tradycyjne i stać mnie na abonament czy to na Legimini czy na Empiku. Owszem, od zawsze wiedziałam gdzie są biblioteki. Ale są kolejki, a nowości trzeba przeczytać w dwa tygodnie i nie można tego terminu wydłużać, bo inni też czekają. Mniejsza. Ja wiem, że jak nam nasz miłościwie panujący rząd zasądził podwyżki to dostaję na rękę więcej. Ale w górę nie poszła tylko moja wypłata, ale i wszystko inne. Rachunki też mam wyższe. Wiem, też że autorzy książek chcą zarobić swoje. Należy im się, to ich praca i powinni za nią dostać wypłatę. Ale ile biorą pośrednicy? Ile kosztuje eksponowane miejsce w Empiku? Jestem w stanie wyszukać sobie książkę, która mnie interesuje. Schylę się po nią jeśli tylko dzięki temu, że będę musiała się zgiąć książka będzie tańsza. Książki elektroniczne też miały mniej kosztować od tych z papieru. I co? Nie bardzo to widzę. A teraz jeszcze te informacje, że książki będą droższe. Może to i lepiej, półki nie są z gumy.

Po drugie. "Wyspa nieopisana". Nowa książka od Paulliny Simons. Skroluję sobie tego instagrama i przeglądam internety, a jej tam nie widzę. Martwi mnie to, bo strasznie się ucieszyłam, że zakończenie trylogii i że Simons, bo ją lubię i nawet jeśli jeszcze nie przeczytałam drugiego tomu, to kupię, bo tak (tak, potrafię wspierać kulturę legalnie). Chciałam tylko zwrócić uwagę na to, że czasem niektóre książki wyskakują zewsząd. Z lodówki, a nawet i patrzą na człowieka z murala (serio? Z tym ostatnim Mrozem.) A tu zakończenie trylogii i ani widu ani słuchu, cichutko. Mam nadzieję jednak poznać i drugi i ten trzeci tom.

Po trzecie. Dlaczego wydaje się książki w formacie kieszonkowym? Nie są wygodniejsze - miałam nie lada problem, by przebrnąć przez kieszonkową "Kirke" (tak, starzeję się). Kosztują teoretycznie grosze, ale czy wygodnie się z nich korzysta? Czy wydanie ich się opłaca? Nie można by zrezygnować z inwestycji w nie, a dołożyć trochę do tego normalnego wydania i sprawić by było tańsze? Nie przecenia się książek standardowego formatu, a te kieszonkowe później walają się z różnorakich koszach i raczej niszczeją niż zostają wykupywane.
Co ciekawe książki w antykwariatach też do najtańszych nie należą. Weszłam do jednego z toruńskich przybytków tego typu i wyszłam tylko z jedną pozycją ("Witaj na świecie, maleńka!" F. Flagg), a Małż z rozpaczą przeczesywał olx, bo nie wierzył, że pewne wydanie jednej z książek Tolkiena może kosztować 90 zł (znalazł tańsze w lepszym stanie).

Miło by było gdyby ktoś w końcu zdecydował czy na książkach trzeba zarabiać, czy należy je traktować jako dobro ogólne czy jako dobro dla najbogatszych z kaprysami czy jako coś co można przewalać w kartonach z wyprzedaży.

Bo ja już nic nie wiem. I już nie chce mi się nad tym rozwlekać.

2 komentarze:

  1. Moim skromnym zdaniem, jeśli czytelnictwo ma utrzymać się choćby na aktualnym poziomie, to książki powinny być pod ochroną państwa, cenową i wydawniczą.
    Sama widzę, ile lektur czy nagród książkowych kupuję za podobne kwoty co roku i co roku poziom wydań jest gorszy.
    Sama staję na rozstaju, kupić czy pożyczyć, dobrze, że w rodzinie i wśród znajomych mam czytaczy, bo gdybym miała kupować wszystko...
    Bazuję na promocjach i prezentach:-(

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie kupuję wydań kieszonkowych. Nie podobają mi się, bardziej męczą mi wzrok i szybciej się 'psują'. Nie lubię, nie kupuję.

    OdpowiedzUsuń