31 sie 2019

Fjällbacka raz jeszcze.

Kto miał umrzeć żył, kto miał żyć zginął. Tak można by podsumować "Bliźnięta z lodu". Bardzo  dobre zakończenie. Takie gęste od niepokoju i każące się zastanawiać czy to było tylko szaleństwo czy tylko duchy. Nie wiadomo co gorsze. W zasadzie należałoby też wspomnieć o winie, skuteczności leków przeciwdepresyjnych i zemście. O ludziach słabszych i mocniejszych.

Podobała mi się ta książka. Jest też istotnym wkładem jeśli chodzi o umniejszenie stosu hańby. Z tego powodu jestem szczęśliwa, bo w końcu choć coś drgnęło.



Z stosu hańby spadł też "Kamieniarz". I to jest prawdziwy powód do dumy, bo to jedna z książek (tu akurat w dwóch częściach) od których zaczęłam zapełnianie regałów i półek. Co prawda nie przeczytałam jej, a przesłuchałam, ale koniec końców poznałam tą historię.

Po "Złotej klatce" i początkach historii o Fjällbace byłam tak średnio zainteresowana poznaniem dalszych losów Eriki i Patryka, ale w gruncie rzeczy stało się tak, że zatęskniłam za bohaterami. Jest to zgraja w miarę sympatycznych ludzi, posiadających swoje wady i zalety. Najbardziej komiczny z nich wszystkich jest oczywiście komendant Mellberg. Swoją funkcję pełni raczej tylko reprezentacyjnie, bo postrachu nie wzbudza wśród swoich podwładnych wcale. Większy posłuch ma oczywiście sekretarka, Annika, bez której komisariat nie miałby racji bytu. Irytującą postacią jest dla mnie siostra Eriki, Anna. Trochę mnie dziwi, że autorka tak gładko przeszła do porządku nad faktem, że Anna w obronie własnej i dzieci zabiła swojego męża. Ot, stało się i nie ma co roztrząsać. Nie przypominam sobie nawet by jakoś konkretniej to wytłumaczono, nie wiem co zrobiła prócz tego, że 'zabiła'. Dzieci się rodzą, ludzie umierają, życie się toczy.

Nie mogę powiedzieć, że nagle specjalnie zaczęłam doceniać książki, które napisała Läckberg. Nie. "Kamieniarz" był okej. "Ofiara losu" była też dość interesująca pod kątem kryminalnym (seryjny morderca!), ale sięgam po nie zdecydowanie ze względu na bohaterów. Wczoraj zaczęłam słuchać "Niemieckiego bękarta" i mój uśmiech wzbudzał Mellberg i jego nowy towarzysz - pies nazwany Ernstem. Swoją drogą o tym jak "świetnym" komendantem jest Mellberg świadczy odpływ 20 tysięcy koron z jego bankowego konta. Kasa wpłynęła na poczet pewnej pani o której słuch wszelaki zaginął, a jemu po niej został pierścionek wygrzebany z czekoladowego musu.

Jeśli komuś nie zależy na mrożących krew w żyłach historiach to może śmiało sięgnąć po te książki. Dużym plusem jest tutaj też dla mnie lektor, który czyta z podziałem na role i robi to naprawdę zabawnie momentami. Harry'ego Hole czyta Bonaszewski i on pasuje do tej książki. Zdecydowany, ciężki ton. Te jego pomrukiwania i pochrząkiwania idealnie współgrają z czytanym tekstem. Książki Läckberg czyta Marcin Perchuć i czasem przychodzi mu się wcielać w role dzieci czy staruszek. To niewątpliwy plus audiobooków. Jest zabawnie.


Jeśli ktoś chce zobaczyć jak wygląda Fjällbacka to zachęcam spojrzeć na ten post. A jeśli kogoś nie interesuje sama Fjällbacka to i tak polecam popatrzeć, bo to piękne krajobrazy.

26 sie 2019

Jak nie chcieć zostać matką bliźniaczek.

Nie ma co wzdychać, że to ostatni tydzień wakacji i tak dalej, skoro szkołę ma się już dawno za sobą. Do pracy dzień w dzień na szóstą, plan zajęć ten sam, zmieniają się jedynie książki w słuchawkach i książki które czytam popołudniami.

Jeśli ktoś tak jak ja nie może się doczekać już jesieni to w ramach szukania tego klimatu polecam zajrzeć mu do książki pt. "Bliźnięta z lodu" autorstwa S.K. Tremayne.

Ogólnie rzecz biorąc nie wiem dlaczego sięgam po takie książki. Każdy thriller to jakaś trauma, wiadomo. Prawdziwa czy nie, ale zawsze każe się trochę nad wszystkim zastanowić i pomyśleć, że jednak choć krztyna prawdy czy realności może w tym tkwić. Tak, wiem, że to fikcja i nigdzie nie napisano, że opowieść jest oparta na faktach, ale przecież mogło się zdarzyć, prawda?

Wyobraźmy sobie, że waszymi dziećmi są kilkuletnie bliźniacze dziewczynki. Jednojajowe. Identyczne. Bliźniaczki, które lubią się bawić w zmiany tożsamości, lubią podpuszczać rodziców odnośnie tego która jest która. Pewnego dnia jedna z nich spada z balkonu. Patrzycie na nią z góry, a jedynym wyznacznikiem który określa imię martwej dziewczynki jest krzyk tej drugiej. Ale czy tak jest naprawdę?

Serio, nie powinnam czytać takich książek. Powinnam sobie zapodawać jakieś spokojne, wesołe historyjki, które zawsze kończą się dobrze, a ich okładki zdobią ładne, jasne zdjęcia. Marginesy są spore, czcionka jest duża i czyta się je na poczekaniu.

Tymczasem ja, jak zwykle, wyczytuję sobie oczy na wydaniu kieszonkowym, gdzie czcionka drobna, okładka taka sobie i jak zwykle zaczęło się od tego, że ktoś umarł.

Historia jednak jest interesująca, a i miejsce akcji ciekawe. Bohaterowie przenoszą się na samotną wysepkę z którą łączność mają dzięki pontonowi. Oczywiście, domek który należał do babci ojca zmarłej dziewczynki, jest do generalnego remontu, małżeństwo samo w sobie trochę się sypie, a córka, której dane było przeżyć pewnego dnia neguje to kim jest i oświadcza, że jest swoją zmarłą siostrą, co więcej, jej siostra ciągle z nią jest, rozmawiają się i bawią z sobą, przez co nie ma szans zaprzyjaźnić się z koleżankami z nowej szkoły.

Jestem krótko po połowie i trochę lękam czytać się dalej. Niby nic strasznego się nie dzieje, ale książka ma dość niepokojący klimat do którego autor przenosi nas już od samego początku. Zimno, wietrznie, opustoszała wysepka na której sąsiaduje się z fokami i samotną latarnią morską. Szczury. Zasięgu brak, a stacjonarny telefon szumi tak jak i woda która to otacza. W tym wszystkim rozpadająca się powoli rodzina, dziewczynka, która najprawdopodobniej zwariowała i pies.

O tego psa się boję najbardziej. A jeśli Angus (mąż i ojciec) mu coś zrobi? Autor na zdjęciu z Wikipedi wygląda na takiego, który w książce nie zawaha się na nic.

23 sie 2019

Roczek.


Człowiek czasem nie ma świadomości jak szybko i niepostrzeżenie mijają kolejne dni. Tak samo jest ze mną. Ani się obejrzałam, a minął rok. Blog skończył rok. Rok!

Proszę wybaczyć, ale nie spodziewajcie się tu teraz konkursów, rozdawajek czy innych tego typu pierdół.

Nie jestem zadowolona. Nie udało mi się stworzyć tutaj tego co stworzyć chciałam. Nie wiem, to zapewne z braku czasu, z braku samozaparcia czy nieudolnego charakteru. W końcu to, że uważam iż nie mam czegoś co innym pozwala odnieść tak zwany sukces nie jest niczym, tym bardziej usprawiedliwieniem.

Mimo to miło mi, że ktoś tu zagląda i komentuje. Dziękuję.

W gruncie rzeczy może to i lepiej. Na ogół wkurzam się kiedy widzę relacje na insta z rozpakowywania tych wszystkich paczek z książkami, kiedy widzę zdjęcia książki na których ważne są rekwizyty i Popy, a nie sama książka. Wkurzam się, bo sama pewnie też bym chciała, ale wiem, że w gruncie rzeczy później wkurzłabym się jeszcze bardziej, więc dajmy sobie z tym spokój.

Może po prostu napiszcie co tam czytacie i będzie fajnie.

22 sie 2019

Bo ja nie czekam na "Instytut".


Ten człowiek mnie przeraża. Już dawno przestałam za nim nadążać. Już nawet nie wiem co mnie ominęło. Małż mi kupił dziś "Śpiące królewny" za oszałamiające 14,99, a ja zaczęłam się zastanawiać czy nie spisać sobie listy książek, które King napisał, albo które współtworzył, by choć trochę się orientować.

A "Instytut" już we wrześniu.

15 sie 2019

To i owo 4.

Taki dziś bonusowy dzień wolny, który wykorzystujemy każde według własnych upodobań. Ja czytam, Luby produkuje nalewkę z aronii.

Nadrabiam znajome blogi i szukam sobie nowych do czytania, chociaż trudno o takie, które naprawdę przyciągnęłyby moją uwagę. W gruncie rzeczy trudno też trafić na takie skoro postrzega się je przez książki, które autor czy autorka czyta i opisuje. Nie ten gatunek - nie moja bajka. Zdarzyło mi się jednak podzielić kilka opinii (np. o "Złotej klatce"), a i znalazłam sobie już książkę którą chciałabym przeczytać jesienią, kiedy to na dworze będzie szaro, buro i ponuro. Córka Księgarza napisała kilka słów o "Jej wisienkach". Kiedy czytałam o "Jego bananie" opinie w dużej mierze były negatywne, albo po prostu najczęściej na takie trafiałam. Z Wisienkami było lepiej, a słowa, że "Nie pozostawi w Was żadnych wzniosłych uczuć, ale wystarczająco rozerwie i rozluźni. Poprawi humor i odejdzie w zapomnienie, jak wiele podobnych pozycji." przechyliły szalę. Całkiem to fajne i szczere, bo przynajmniej nie czytam, że to kolejna książka roku i szturmem zdobędzie serca czytelniczek. Bardzo chętnie, więc ją przeczytam, tym bardziej kiedy jesienna chandra będzie dobijać się do mózgu.

Stałym czytelnikom wiadomo, że wzbraniam się przed kupowaniem nowych książek, ale czasami mam chwilę słabości i coś tam sobie kupię. Najgorszym z tego wszystkiego jest stanie pośrodku Empiku i wybór jednego egzemplarza. Jednego. To by się chciało i tamto... Mniej czy bardziej popularne książki, niektóre tylko po to by dowiedzieć się by są naprawdę tak złe, albo naprawdę tak dobre... Wybrałam "Umrzesz, kiedy umrzesz", bo chciałabym sobie poczytać jakieś przygodowe fantasy, a z opisu wynika, że to właśnie dostanę. No zobaczymy. Ponieważ wzięcie do ręki i przeczytanie nowej książki na półce zajmuje mi średnio kilka miesięcy to pozycja od Angusa Watsona sobie poczeka na opinię, a jej echo w internecie przebrzmi.

A dzisiaj był już kocyk. W domu tak jakoś chłodno.


8 sie 2019

Team Edward czy team Jacob?

Kiedy już sięgam po jakąś książkę dla młodzieży to musi być o niej dość głośno. Przeczytałam niedawno trylogię opisującą historię Ruby i Jamesa. Przeczytałam kiedyś "Laristę", którą do tej pory wspominam źle i zawsze będę wspominała źle. Tak źle, że już nie pamiętam o czym tak naprawdę była, ale pamiętam, że była zła. Przeczytałam "Samotną gwiazdę", którą wspominam miło. Przeczytałam pewnie jeszcze kilkanaście innych mniej czy bardziej absorbujących, o których też już nie pamiętam.

Od kilku dni się jednak odmładzam.

O sadze "Zmierzchu" kiedyś też było głośno. Zaczęłam ją sobie przypominać za sprawą audiobooka, który czyta Anna Dereszowska. Jak każda szanująca się młoda dziewczyna te naście lat do tyłu też zachwycałam się historią niemożliwej miłości między wampirem Edwardem, a Bellą, zwyczajną śmiertelną dziewczyną, która zawitała do ponurego i wiecznie wilgotnego Forks.

Po tych latach muszę stwierdzić, że książki przetrwały próbę czasu i nadal wydaje mi się, że to najlepiej napisana historia dla nastoletniego czytelnika na jaką miałam okazję trafić. Jest odskocznia od rzeczywistości. Jest niesamowita historia miłosna. Jest trochę problemów na linii rodzic - nastolatek. Jest ogólnie sporo problemów do rozwiązania i dobre zakończenia. Dialogi są rozbudowane. Nie są to zwykłe, topornie proste zdania, które sprawiają wrażenie, że książkę napisało kilkuletnie dziecko. Oczywiście nie są to też zdania, które trafią do kanonu literatury, nie. Jest w nich jednak czasem jakiś sens i coś więcej. Są nawet opisy tego co dzieje się z bohaterami, ich mimiką, są wspominane ich odczucia. Teraz zdarza się, że książka składa się z dialogów, opisy uczuć bohaterów są skromne, a o tle dla wydarzeń często się zapomina, albo też zapodaje się bardzo okrojoną ich wersję. Nie chcę tu pisać o tym, że książka jest wspaniała, że nie ma żadnych wad i wszystko inne to gniot. Wielu innym pozycjom jednak sporo brakuje. Pewnie wielu lepszych też nie przeczytałam, ale cóż, to subiektywne odczucia co do literatury.

Po latach w zasadzie też zmieniłam podejście do bohaterów. Może i nie wzdychałam do Edka, ale wiadomo było, że to on musi być z Bellą, że to oni są sobie przeznaczeni i takie tam brednie. W gruncie rzeczy kiedy tak sobie słucham teraz audiobooka zaczęłam się zastanawiać co by było gdyby Bella wybrała Jacoba? Tak, wiem, zapewne nie mam nic lepszego do roboty jeśli zastanawiam się nad kwestią wyborów nieistniejących ludzi czy też stworzeń. Ale dlaczego nie? Może to byłoby lepsze? W gruncie rzeczy teraz jestem w tzw. 'team Jacob'. Jacob ciepły, mięciutki, ludzki. La Push też wydaje mi się lepszym wyborem niż sterylna willa w środku lasu. Lubię ciepło, lubię śmiech i siłę życiową u ludzi. Wąpierz choć z każdej strony idealny tą idealnością zaczął mnie razić i drażnić. Osobiście nie mogłabym żyć z kimś tak perfekcyjnym i do bólu idealnym. Lubię kiedy drugi człowiek ma wady, bo wiem, że mogę sobie pozwolić na swobodę i nie muszę się zastanawiać nad każdym krokiem. Obie strony są sobie w stanie wybaczyć i czuć się dobrze w swoim towarzystwie bez względu na mniejsze czy większe potknięcia.

Meyer rozwiązała miłosny trójkąt w sposób który sprawił, że wszyscy byli szczęśliwi i stali się jedną wielką, kochającą się rodziną.

A gdyby tak Bella wybrała Jacoba?

4 sie 2019

"Malowany człowiek", Peter V. Brett.

Jak zwykle w takich chwilach trudno coś napisać o dobrej książce. Bo czego tu się czepiać? Doszukiwać się dziury w całym, tak po prostu ze zwykłego uporu? No nie. Nie wypada.

"Malowany człowiek" to fantasy, które bardzo lubię. Jest bohater, taki najbardziej główny z głównych. Doświadczony przez los, trochę pomijany, ale odważny, dążący do swojego celu młodzian. Peter V. Brett na tę rolę wyznaczył Arlena. Chłopiec wiodący do pewnego momentu spokojne życie zostaje świadkiem tchórzostwa ojca i śmierci matki. Jest za to odpowiedzialny pierwiastek fantasy, który sprawia, że zwyczajna historia staje się czymś więcej. W świecie Arlena czas po zapadnięciu zmroku staje się najbardziej niebezpieczną porą doby, bo wraz z ciemnością do świata ludzi wkraczają Otchłańce. Bestie z zaświatów przed którymi ochronić mogą jedynie runy. Runy wyrysowane czy wyryte na ścianach chat, na palach, na murach.

Jak można się domyślać nasz bohater ma ambicję i chce od życia czegoś więcej niż tylko conocnego chowania się za murami własnej zagrody. Chce walczyć z Otchłańcami, chce być wolny. Poznaje Ragena, który wiedzie trudne i pełne przygód życie Posłańca. W wyniku zbiegów nieszczególnie szczęśliwych okoliczności zabiera on ze sobą Arlena, a dla chłopca, który objawia szczególny talent co do runów rozpoczyna się wspaniała przygoda.
By nie było zbyt nudno pojawiają się też wątki poboczne. Obserwujemy życie Leeshy, poniewieranej przez matkę dziewczyny, która staje się szanowaną wioskową zielarką i wyrusza w świat by poznawać więcej tajemnic ziół i wywarów. Jest też Rojer, który terminuje u jednego z niezbyt popularnych Minstreli.

O książce dobrze świadczy to, że bardzo chętnie do niej wracałam. Odłożona, sama kazała po siebie sięgać w chwili wolnej. Nie pozwalała się pokryć kurzem i nie znosiła pomrukiwania, że później i nie teraz. Może i nie przeczytałam jej w jakimś rekordowo krótkim czasie, ale sprawiła mi wiele przyjemności. Napisana zgrabnie i bez przynudzania historia budzi ciekawość w czytelniku. Bohaterowie wzbudzają sympatię i dość łatwo dają się polubić.

Jednym co mnie zraziło to sposób wydania książki. Owszem dwa tomy, których grzbiety stojąc obok siebie tworzą jedną ilustrację, to ciekawy pomysł, ale dla mnie to naciąganie kupującego. Gdyby trochę zmniejszyć marginesy oraz czcionkę i ograniczyć ilość obrazków być może historię tak jak w oryginale dałoby się wydać w jednym tomie. Komu by to szkodziło? Czepiają się nas, czytelników o piracenie książek. Czasem jednak czuję się wręcz do tego zmuszona, bo trudno mi w budżecie zapisać wydatek na książkę za którą muszę nijako zapłacić podwójnie.