29 gru 2019

Na koniec roku.

I pyk. Praktycznie już minął nam kolejny rok. Nikt jak zwykle nie wie kiedy to zleciało i jak mogło się stać, że znów jesteśmy o rok starsi. Ja tym bardziej w tym roku nie ogarniam, bo tak oto nagle dobiłam do wieku lat trzydziestu. Podobnie jednak jak i w wieku lat osiemnastu nie robi to na mnie większego wrażenia. I nie wiem kiedy to zleciało.

Jak wielu innych blogerów postanowiłam poczynić pewne podsumowanie roku, ot, raczej tak z ciekawości, bo żadnych zaskakujących faktów nie odkryję. Póki jednak Lubimy czytać nie wprowadziło na stałe tej szkaradnej wersji beta, można się nim posłużyć i zajrzeć w statystyki. Swoją drogą, jeśli ta beta przejdzie, to ja zaczynam wszystko zapisywać w jakimś kajecie.

Wyszło na to, że przeczytałam 37 książek. Plus minus jedna, bo "Listy niezapomniane" widnieją w sekcji 'teraz czytam' już tak długi czas, że wypadałoby je wreszcie skończyć, no ale to listy, więc trudno to objąć raz w całość i zamknąć.

Rok otwarłam trylogią Pękniętej Ziemi,później była też ta młodzieżowa trylogia z Maxton Hall, w międzyczasie mniej czy bardziej fajnych książek trochę się uzbierało. Paskudna była "Złota klatka" i książka o Bridget Jones, która w końcu zostaje matką. Wspominając "Złotą klatkę" należy wspomnieć tu sagę o Fjallbace, którą poznawałam głównie w wersji audio, ale nawet jej przystępność w takiej formie nie skłoniła mnie do tego by przesłuchać wszystkie dostępne tomy. W ogóle książek do słuchania było o wiele więcej niż w roku poprzednim, nawet "To" nie było mi straszne. Wracając na moment do paskudnych książek, były przecież jeszcze "Jej wisienki". Stanowczo przereklamowane. A co było dobre i co miło wspominam? Zdecydowanie "Nóż" od Nesbo. Nie ostatni Harry Hole, ale strach się bać co będzie w ostatnim. Książki od Kristin Hannah czyli "Słowik" i "Ogród zimowy". Bardzo ciekawą była książka o dzieciach, które za ojca miały nazistę. Fajnie było tez się dowiedzieć jak powstawał serial "Przyjaciele" i poznać "Annę Kareninę". Uśmiałam się na końcu z Clarksonem, bo przeczytałam jego ostatni i pierwszy zbiór felietonów. W międzyczasie zdobyłam już kolejne i brakuje mi dwóch książek do pełnej serii, ale myślę, że niedługo ją zamknę i będę mogła czytać dalej. Nie mam akurat drugiej i trzeciej części, a chciałam zachować jakąś ciągłość, nie tak skakać bezsensownie.

Nie przeczytałam, ani nie dorzuciłam do stosu hańby żadnej z książek Tokarczuk.

Zostałam książkowym Mikołajem dla biblioteki.

Nie zawładnęłam instagramem (nie żebym na to liczyła), ale przybyło kilkunastu obserwatorów bloga, których pozdrawiam.

Ach, no i obejrzałam Netflixowego "Wiedźmina". W gruncie rzeczy fajny, dorobiłabym jedynie Geraltowi kilka zmarszczek, bo twarz aktora jest taaaka ideaaalna...

Czytelniczo zróżnicowany rok. Oczywiście z tym postanowieniem, że książek nie będę kupować poległam z kretesem. W zasadzie kiedy to piszę, przybyła mi kolejna, bo Małż był tak miły, że kupił mi "Pokój Motyli" w owadzim dyskoncie. Starałam się kupować z drugiej ręki, jednak Empik też na mnie trochę zarobił, przez wprowadzenie swojego programu Premium.

Na sam koniec roku zostawiłam sobie thriller od Cobena "W domu". Pomyślałam, że to całkiem dobry wybór by otrząsnąć się z tych wszystkich świątecznych światełek i błyskotek. Nigdy z jakimś utęsknieniem nie czekałam na święta i choć nie tępię ich, to rada będę kiedy to się wreszcie skończy.


Postanowień nie robię. Kiedy chcę to czytam, kiedy chcę to ćwiczę. Nie mogę ograniczać pracy, bo jestem na takim etapie życia, że potrzebuję tego co praca daje (chodzi o pieniądze, a nie zmęczenie czy wrzody żołądka).
Czego wam życzyć na Nowy Rok? Spełnienia marzeń? Wielu wspaniałych książek? Tanich i wspaniałych książek? Magicznie rozciągających się regałów i półek? Ależ proszę bardzo.

Najlepszego!

22 gru 2019

Dlaczego oni zawsze muszą dać się w to wciągnąć...?

"Chciwość" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marca Elsberga. Słyszałam do tej pory o innych jego książkach i choć tamte, np. Blackout, zalegają sobie spokojnie na czytniku, zabrałam się za słuchanie "Chciwości", bo akurat nic ciekawszego na słuchawkach nie było.



Nie wiem dlaczego, ale nie zakładałam, że Elsberg pisze książki sensacyjne. Choć nie czytałam wcześniej żadnej jego książki jakoś tak kojarzył mi się z powieściami apokaliptycznymi, a tymczasem dostałam historię w stylu Dana Browna tylko, że bez Roberta Langdona i jego zegarka z Myszką Miki.

Zarys fabuły jest prosty. Przypadkowy człowiek staje się świadkiem czegoś co jest morderstwem. Oczywiście staje się też automatycznie głównym podejrzanym. Nie dość, że zaczyna ścigać go policja, ścigają go też ci 'źli', którzy mają za zadanie zlikwidować jedynego świadka. Postanawia dotrzeć do pewnego baru i znaleźć człowieka o którym w ostatnich słowach wspominał jeden z zamordowanych ludzi. I akcja już zaczyna się toczyć.

Ogólnie rzecz biorąc książka zamiast informacji historycznych i tajemnic czasów przeszłych dotyczy współczesności. Poruszane są zagadnienia z ekonomi, matematyki i gospodarki. Sprawa toczy się o cudowne remedium dzięki wprowadzeniu którego wszystkim na świecie będzie żyło się lepiej i co najważniejsze - dostatnie.

Bohaterowie są tacy sobie, akcja też. Jeden niekończący się pościg.

Co najbardziej zawsze zaskakuje mnie w takich książkach to to jak bohaterowie dają wciągnąć się we wszystko. Teoretycznie wszak Jan, który jest wspominanym świadkiem sprytnego morderstwa, wcale nie musiał iść i szukać ani tej knajpy, ani osoby o jakiej mu wspomniano. Nie musi później też w tym wszystkim uczestniczyć i z biegiem czasu tylko mnie irytował, bo kiedy kolejni bohaterowie, którzy przejęli stery przejawiali znajomość zagadnienia i rozum, on zazwyczaj marudził i wydawał się takim piątym kołem u wozu, które jakimś cudem nie odpadło.
Jeśli Jan wydaje się być mało rozgarnięty w kwestii matmy i rynków gospodarczych to na szczęście znajduje on kogoś kto mu wszystko wyjaśni i pomoże. I mimo to, że facet wydaje się być mądrzejszy i bardziej bywały w świecie też oczywiście daje się we wszystko wciągnąć i brną razem dalej w tą niekończącą się ucieczkę przed wszystkimi.

Swoją drogą nie znam się za bardzo na ekonomi i międzynarodowym obrocie pieniędzmi. Ciekawi mnie zatem czy teoria przedstawiona z książce Elsberga ma jakieś szanse się ziścić. Bo jeśli tak to dlaczego nie mielibyśmy mieć lepiej? I to wszyscy, a nie tylko pewien skromny procent ludzkości...



Całkiem fajnie by było gdyby te założenia okazały się sensowne i ziściły się na święta.


16 gru 2019

"Szeptacz", A. North.

Czasem nie rozumiem tej zmasowanej histerii na punkcie jakieś książki. Wyskakuje na nas zewsząd. Można ją wygrać w konkursach, można ją dostać w jakiś akcjach promocyjnych. Naprawdę jest wszędzie. Wszędzie. Wszyscy się nią interesują, wszyscy o niej mówią i większość (bo nie napiszę, że wszyscy) jest po lekturze pozytywnie zaskoczona i pieje z zachwytu.

Przeczytałam "Szeptacza".



Hm... Hm, hm, hm...

Alex North stworzył interesującą, nieprzeciętną historię w której na szczęście nie ma kobiety, która ma problemy z alkoholem (za co na samym wstępie ma mały plusik, bo nie zniosłabym kolejnej takiej bohaterki). I to jedyny plusik, który mogłabym dać, bo później już historia jest poprawno-średniointeresująca.

W gruncie rzeczy najbardziej ciekawiły mnie w tej książce interakcje i relacje międzyludzkie. Wszystko było dla mnie takie trochę naciągane, bo... W zasadzie najpierw należy przytoczyć trochę fabuły. Mamy wdowca. Tom Kennedy. Tom ma syna Jacke'a, lat kilka. Tom ma też ojca, który okazuje się być policjantem z przeszłością alkoholową. Spotykają się po latach niewidzenia przypadkiem w związku ze znalezieniem w domu do którego wprowadził się Tom wraz z Jack'em, kości dawno zaginionego chłopca. Ogólnie też nasz główny bohater ma depresję i problemy z dogadaniem się z synem. Syn radzi sobie ze stratą matki na swój sposób. Ma teczkę w której trzyma swoje skarby i ma niewidzialną dla ojca koleżankę. Przeprowadzają się z poprzedniej miejscowości do Featherbank z nadzieją na nowy początek.

Mamy też zbrodnię sprzed lat, zbrodnię z czasów teraźniejszych i kumulację dziwności. Bo dla mnie to naprawdę dziwne, że ktoś kogo nie trawimy i obwiniamy nagle staję się idealną nianią dla naszego dziecka. Dziecka, które z nim zostawiamy pomimo tego iż wiemy i widzimy, że ma ono wyraźne problemy. Idziemy na piwo, spotkać się z kobietą, ale ponieważ trawi nas niepokój zwijamy się stamtąd szybciej niż przyszliśmy.

Brakowało mi tu jakiegoś błysku, czegoś co by mnie zaskoczyło i sprawiło, że otwierałabym oczy przed czytnikiem szerzej z niedowierzania. Wszystko ładnie się składało, ładnie się tłumaczyło i kończyło wątek. Było ładne. I tyle.

W gruncie rzeczy najbardziej emocjonującymi momentami były te w których sprawdzano czy wejściowe drzwi do domu są zamknięte. Wtedy sama miałam ochotę zamknąć swoje na cztery spusty.

8 gru 2019

"Jeśli mógłbym dokończyć...", J. Clarkson.

Ciemno rano, ciemno po południu, światła słonecznego ostatnio w pracy nie widuję wcale. Jakże miło sięgało się więc po książkę, która okazała się być promieniem słońca w codziennej szarej i ciemnej rutynie.


Clarksona można nie lubić, facet często czepia się innych, często obśmiewa różne modele i marki samochodów, ale w swoich felietonach porusza zdecydowanie więcej tematów i tych z życia prywatnego jak i z życia codziennego Brytyjczyków. Co dla czytelniczek jest najważniejsze nie ma tutaj wielu wzmianek o samochodach, więc jeśli nie przepadacie za tą stroną zawodową Jeremy'ego możecie śmiało po tą książkę sięgnąć.

Felietony pochodzą z "The Sunday Times" gdzie Clarkson ma swoją rubrykę i są datowane od 22 marca 2015 do 31 grudnia 2017.

O czym pisze? Naprawdę o wszystkim. O tym co dzieje się w Wielkiej Brytanii. Ponieważ, jak widać po datach jest to historia najnowsza, dowiemy się co jest z tym całym Brexitem i kto jest temu winien (młodzi Brytyjczycy). Dowiemy się też dlaczego koty tak naprawdę nie są takie miłe jak nam się wydaje i w rzeczywistości każdy z nich kryje w sobie psychopatę. Clarkson czasem w swoich felietonach pisze też o sprawach mniej błahych, wspomina śmierć matki i trudny dla niego czas, kiedy to został zwolniony z "Top Gear". Nie są to jednak łzawe wynurzenia kogoś kto ma poczucie niesprawiedliwości i szkody. Chyba nie byłby sobą gdyby nie zachował do wszystkiego pewnego dystansu. Dość żartobliwie wspomina swój pierwszy poważniejszy pobyt w szpitalu. Dla człowieka, który tak naprawdę nigdy sam nie chorował, okazało się to dość traumatycznym doświadczeniem. Okazało się przy okazji, że zapalenie płuc doskonale wspomaga rzucenie palenia. Dowiemy się też jak trudno jest uzyskać aprobatę dla pomysłu tytułu nowego programu.

Jego krótkie opowiastki bardzo mnie rozbawiły i przyniosły więcej radości niż każda inna książka, która tą radość miała mi w założeniu dać, jak wynikało z zapowiedzi wydawnictw czy innych recenzentów. Można twierdzić, że niektóre kwestie są prostackie i powiedzmy sobie wprost - chamskie. Jednak tak naprawdę jest tak jak Clarkson napisał. Nie lubimy słuchać gości w krawacie, bo kiedy tylko widzimy krawat, wiemy, że koleś będzie przynudzał. Jeremy z okładki ma poczochrane i przerzedzone włosy, nieogoloną twarz i nie ma krawatu co faktycznie może nas bardziej skłaniać do tego, że chcemy się dowiedzieć co ma do powiedzenia. Nie czujemy jakiegoś dystansu, ot znajomy facet z którym miło pogadać.

Wielokrotnie czytałam na głos fragmenty jak i całe felietony Małżowi. Śmialiśmy się z nich, bo są bardzo śmieszne i życiowe.

Bardzo się cieszę, że w domu mam jeszcze jedną książkę z tej serii. Przejrzałam też już olx, bo z chęcią zapoznam się ze wcześniejszymi historiami, które spłodził ten nieprzeciętnie dziwny, ale bardzo zabawny umysł.


5 gru 2019

Przyszły nowe.

Przyszła wyczekiwana paczka z Empiku o której miałam wam napisać. Zawierała w sobie trzy książki, dwie dla mnie, a ta ostatnia, trzecia książka ma być prezentem dla pewnego młodego mężczyzny.



Może zacznę od "Królestwa nędzników" Paulliny Simons. Jest to drugi tom trylogii Kres Wieczności opowiadającej o losach uczucia Juliana i Josephine. O pierwszym tomie "Łowcy tygrysów" pisałam w okolicach czerwca, jeśli ktoś jest zainteresowany niech zerknie do archiwum. Podoba mi się ta historia, bo opowiada o, wydawać by się mogło, oklepanym temacie w dość nieszablonowy i zaskakujący sposób. Tym bardziej chcę ją przeczytać, bo trzeci tom już jest i tylko czekać aż pewnie niedługo pojawi się polskie tłumaczenie.


Kto zna Coreya Taylora ten jest już przyzwyczajony do jego scenicznego image. Kto go nie zna, proszę, niech wygogluje sobie 'Corey Taylor masks'. Tylko się nie przestraszcie. Taylor jest wokalistą dwóch zespołów (Slipknot i Stone Sour), które grają coś co małż określa 'muzyką mocno relaksacyjną'. Sama osobiście bardzo lubię takie klimaty i od długiego już czasu chciałam przeczytać jakąkolwiek książkę jego autorstwa, ale jakoś nigdy żadnej nie mogłam kupić. Padło wreszcie na tą pierwszą. Czego się można spodziewać? "Siedem Grzechów Głównych to brutalnie szczere "spojrzenie na życie, które mogło potoczyć się tragicznie" i na odkrywcze przemyślenia, które pomogły je wyprostować."
Swoją drogą to chyba jedyna książka wydana u nas. Taylor napisał łącznie trzy.


"1000 ciekawostek o motoryzacji" przegląda właśnie małż i chyba mu się podoba. Kiedy zapytałam go co tam ciekawego w środku odparł ze stoickim spokojem, że: "1000 ciekawostek o motoryzacji". Taaak. Zatem to książka raczej dla mężczyzn, co zabawne napisana przez kobietę, Iwonę Czarkowską. Zerkałam na książkę kątem oka i zauważyłam, że składa się z kilkunastu działów i wielu ładnych mniejszych i większych fotografii, które na pewno przyciągną oko i zainteresują wspominanymi ciekawostkami. Poczytamy o samochodach, parkingach motocyklach, formule 1, a także o motoryzacyjnych rekordach i wielu innych rzeczach. Myślę, że każdemu przedstawicielowi płci męskiej, starszemu czy młodszemu przypadnie do gustu.





Czekam na jeszcze jedną książkę, którą udało mi się zgarnąć w radiowej Trójce. Razem z małżem podjęliśmy ok. 100 prób połączeń telefonicznych aż w końcu się udało i jakiś miły pan, który pełnił poranny dyżur podniósł słuchawkę.

1 gru 2019

Bo odwołali skoki.

Odwołali mi dziś skoki, więc zyskałam nagle kilka chwil czasu jakby tak bardziej wolnego. Nie mogę teraz czytać, bo kiedy tylko zacznę to zaraz zasnę, a choć wiem, że w perspektywie mam kilka nocnych nieprzespanych godzin (zawsze w nocy z niedzieli na poniedziałek), to jednak wolę teraz nie uderzać w kimono.

Zaczęłam poczytywać "Szeptacza", czytam "Jeśli mógłbym dokończyć..." i nie czytam "Legendy Humy", choć ta ostatnia nadal jest pod ręką jeśli tylko poczułabym chęć do niej wrócić.

Powiem wam, że "Szeptacz" jest interesujący. Mam go w wersji elektronicznej, a na Kindlu najlepiej się czyta kiedy wszyscy śpią (yhm, podświetlenie ekranu to jest to), więc kiedy już człowiek się wciągnie w akcję pojawiają się lekkie dreszczyki i pewien nieznaczny dyskomfort. Co prawda mi książkowy Szeptacz raczej nie grozi, bo jak wynika z książki skupia się on na dzieciach, ale jakiś niepokój jest.

Co do drugiej książki - kto zna Jeremy'ego Clarksona ten wie czego się spodziewać. Lubię oglądać "Top Gear" czy "The Grand Tour" i choć czasem, aż się krzywię z ich przyciężkich żarcików, to Clarkson w niektórych felietonach mnie zaskoczył, bo okazał się o wiele bardziej tolerancyjny i wyrozumiały. Niż ja.

Na instagramie ostatnio nie mam czego szukać, bo wjechały adwentowe kalendarze z książkami, śliczne zdjęcia z książkami w zimowej oprawie i wszystkie inne świąteczne rzeczy, które mnie drażnią. W ogóle nagle zaczął nam się grudzień, a ja jak zwykle wyłamuję się z głównego nurtu i nie czytam świątecznych książek. Choć w gruncie rzeczy może bym jakąś wyhaczyła w bibliotece. Może w dziale z audiobookami, by zyskać na czasie i słuchać w pracy.

Uchroniłam się też przed szaleństwem czarnego piątku. Kupiłam książki dopiero dziś i pewnie coś o nich napiszę kiedy przyjdą by na blogu nie wiało nudą, bo przyznaję się szczerze, że ostatnio trudno mi dokończyć cokolwiek co czytam. Z powyższych akapitów wynika, że mam rozdrapane trzy książki + "Harry'ego Pottera i Zakon Feniksa" na słuchawkach, więc to chyba już trochę choroba. Ale chcę je skończyć.

Wyszło na to, że w listopadzie przeczytałam trzy książki. Mało szumne podsumowanie tym bardziej, że czasem na różnych stories widzę ile czytają inni. Dziesięć, jedenaście książek? Żaden problem. Nie wiem, czy ludzie nie mają obowiązków czy coś po prostu robię źle. Być może jak zwykle nie sprawdza się przy mnie reguła i wtedy kiedy wszyscy czytają, bo wieczory mamy długie i szybko się robi ciemno, ja wolę (muszę) siedzieć do tego ciemka w pracy, a po jedenastogodzinnej zmianie jakoś mi się nie chce niczego czytać. Nie ma tego złego jednak, bo jakby nie te nadgodziny to nie miałabym nowych książek, więc no... Kiedyś tam je przeczytam.
W listopadzie było "To", "Jej wisienki" i "Dzieci Hitlera". Bardzo dziwny przekrój gatunkowy, ale lubię móc napisać, że otwieram się na różne gatunki i jak widać coś w tym jednak jest.

Kupiliście już prezenty?