27 paź 2019

To i owo 6.

Facebook wyświetlił mi w dziale wspomnień post sprzed kilku lat, w którym to podobnie jak reszta ludzi zauważyłam, że spadł śnieg. Patrząc na to co za oknem śniegu teraz nie powinnam się spodziewać. Może jednak lepiej by było, bo moja jesienna chandra osiągnęła apogeum jakoś w tym tygodniu właśnie. Mimo, że mam do czytania dobrą, lubianą przeze mnie fantastykę, książka leży odłogiem. "To" też mnie trochę znudziło. Do pewnego momentu było fajnie, później, nie wiedzieć kiedy nawet, akcja jakoś przestała mi się zazębiać. Słucham dalej, bo dlaczego nie, dużo już nie zostało, ale na początku miałam z tego większą przyjemność.

Facebook przypomina mi też, że rok temu czekałam w kolejce do Maxa Czornyja. Jego książka, kupiona wtedy na targach, ciągle stoi nieprzeczytana i pokrywa się kurzem. Jak większość książek, które wtedy przywiozłam.

Z powodu tego, że dzisiejszy poranek trwał godzinę dłużej sięgnęłam po tą moją deskę ratunku, po "Jej wisienki" i poczułam nijakie zażenowania kilkunastoma pierwszymi stronami. Nie jestem przyzwyczajona do tak... Infantylnej literatury. Pewnie ją jednak przeczytam, bo sama chciałam.

W Rosji za to robią ciekawsze rzeczy niż ja. Na klatki filmu przenieśli "Tekst" od Glukhovsky'ego. Ciekawa jestem jak to wyszło, choć raczej mam marne szanse na poznanie tego obrazu. W ogóle nie jestem przekonana do takich ostatnimi czasy, bo wspólnie z Małżem oglądam serial na podstawie trylogii "Wayward Pines". W gruncie rzeczy serial sam w sobie fajny, drugi sezon znacznie odbiega od książki... Choć w zasadzie nie, tego w książce w ogóle nie było, bo dzięki drobnym zmianom w fabule można było dalej pociągnąć akcję i dokręcać drugi sezon. Ja, jako zwolenniczka tego, że zazwyczaj 'książka jest lepsza' trochę kręcę nosem.

Jeśli już mowa o filmach Małż zaszalał i kupił trzy części Harry'ego Potter'a wydane na płytach blu ray z dodatkową płytą dvd na której są różne materiały takie jak usunięte sceny, wywiady z reżyserem czy scenarzystą. Tak, trochę to śmieszne, że mając trzydziechę na karku, siedzę przed telewizorem z rozdziawioną paszczą i oglądam materiał o tym jak to wszystko się zaczęło. W ogóle to takie zabawne, bo kiedy miało się te naście lat i nie miało zarobków wiedzę o Harrym gromadziło się głównie z gazet typu "Bravo" czy dodatków w jakiś innych pismach. Pamiętam, kiedyś w "Gali" czy w "Vivie", była cała dodatkowa wkładka, z dużymi portretowymi zdjęciami np. Lucjusza. Szanowało się to, a wycinki zbierało. Teraz kiedy człowiek ma już własne źródło utrzymania wystarczy iść do sieciówki by kupić ciuchy z godłem Gryfonów czy skarpetki z logo serii. Tylko, że teraz to już jednak nie ma takiego jakiegoś uroku. Choć to niewątpliwie miłe i satysfakcjonujące, że można. Film w dobrej jakości też ogląda się o wiele przyjemniej.  

17 paź 2019

"Za Frajerów."

Nie wiem na co się zdecydować.

Jestem już w połowie książki.

 czy

Jestem dopiero w połowie książki*.



Nie wiem też nawet co napisać. Kinga trzeba nazywać 'królem', bo sobie na to zasługuje. Może i nie każdą książką zachwyca, ale "To" jest jak do tej pory świetne. Tak - dłuży się. Z drugiej jednak strony tą dłużyznę bardzo przyjemnie się poznaje. Ktoś chce wiedzieć jak traktowano czarnych mieszkańców Ameryki kilkadziesiąt lat wstecz? Niech tam zajrzy. Ktoś chce wiedzieć jak wyglądało życie w miasteczkach? Niech tam zajrzy. Ktoś chce się przekonać, że dzieci pomimo tego, że bawiły się całymi dniami same i bez telefonów komórkowych, jakoś przeżywały, miały się dobrze i dorastały też niech tam zerknie. Ktoś chce sobie przypomnieć jak to było: bez internetu, z kilkoma kanałami w telewizji? Zachęcam.

Nie wiem dlaczego ta historia budzi we mnie taki sentyment. To nie moje czasy. Nie ten kraj, nie ten kontynent. Może to ta uniwersalność?


________________________________
* Ta pozycja ma ponad 1000 stron i naprawdę nie wiem co wybrać. Co prawda słucham jej, ale mam też książkę i sprawdzam codziennie swoje postępy w... Słuchaniu. Czytaniu.

14 paź 2019

Ta o najlepszym serialu na świecie.

Powiedzmy sobie na samym początku wprost - ta książka nie jest tym czego się oczekiwało.

Nie jest książką złą. Nie jest niedoporacowana, nie traktuje o serialu pobieżnie, wręcz przeciwnie, autorka rozpracowała wszystko od podszewki. Ale czy chcemy czytać od tej podszewki właśnie?

W gruncie rzeczy mam wrażenie, że czytałam pracę dbałością ocierającą się o doktorat. Liczba przypisów przyprawiała o zawroty głowy. Kelsey Miller wzięła się za temat swojego ulubionego serialu bardzo dokładnie. Zaczęła od osób za "Przyjaciół" najbardziej odpowiedzialnych. Wspominała o aktorach, o okolicznościach w jakich dostali oni swoje role. Opisała ich wzajemne stosunki, opisała stosunki na planie. Opisała około serialowe skandale, szał jaki wywołała fryzura na 'The Rachel'. Cały rozdział poświęcono odcinkowi w którym była żona Rossa bierze ślub ze swoją partnerką. Autorka rozłożyła to na czynniki pierwsze od realizacji samej sceny do tego jak społeczeństwo odebrało ten ślub i jak się do niego odniosło.

Wszystko to jednak było strasznie sztywne i obdarte z tego z czego "Przyjaciele" zasłynęli. Nie było w tej książce radości ani zabawy. Miller brnęła z punktu a do b i choć robiła to z wdziękiem, bo nie można powiedzieć, że książka czytelnika męczyła, ciągle czegoś brakowało. Może i opisywała jakieś zabawne anegdotki, ale po chwili mieliśmy już do czynienia z miejscem jakie serial zajmował w wieczornej ramówce stacji telewizyjnej, która go emitowała. Autorka wnikliwie opisywała wszelakie niuanse z jaką takowe ramówki są układane, co w zasadzie mi nie było do szczęścia potrzebne.

Gdzieś spotkałam się z twierdzeniem, że książka nie wnosi nic nowego, to wszystko człowiek mógł sam wyczytać w internecie, trzeba było tylko poszukać. Cóż, może było można, ale autorka pod tym kątem odwaliła kawał niezłej roboty i za to należą jej się oklaski. Wszystkie fakty podała w dość suchej, ale strawnej formie. Zabrakło mi jednak czegoś bardziej soczystego. Jakiś ploteczek, jakiś wpadek z planu, większej ilości materiałów o aktorach. Nie można powiedzieć, że tego nie było, było jednak jak na lekarstwo i to słabe.
Autorka, wydaje mi się, bardzo wyidealizowała wszystko. Nie chce mi się wierzyć, że przez tyle lat kręcenia jednego serialu, nigdy nie było między aktorami żadnych zgrzytów. Że wszyscy byli bardzo zgodni i zawsze dążyli do jednego? Owszem, jestem w stanie uwierzyć, że jeśli walczyli o podwyżki robili to razem, ale każde z nich było człowiekiem i pewnie też miało gorsze dni.

Dowiedziałam się skąd się wzięła Ursula i czy była ona siostrą bliźniaczką Lisy Kudrow. Sporym zaskoczeniem było też oddziaływanie jakie na jeden serial mógł mieć inny. Bardzo fajny pomysł, jestem ciekawa jak wyglądałoby to w praktyce i czy u nas, w natłoku telenowel i seriali obyczajowych, coś takiego mogłoby mieć miejsce. Bardzo mało wspomina się tu o Janice i jej okrzyku, który słyszał chyba każdy. Oh! My! God! Tak, wiem, że ta postać nie jest pierwszoplanowa, ale należy też chyba do takich bohaterów, którzy najmocniej zapadają w pamięć.



Jest to fajna pozycja, dla fanów także, ale brakuje w niej jakieś swobody tematu i leniwego snucia się między poszczególnymi wspomnieniami. W zasadzie gdyby sprawiała wrażenie sympatycznej gawędy, można by było z nią przysiąść na fotelu czy kanapie i popijając kawę z wielkiego kubka czekać aż opisywani "Przyjaciele" do nas dołączą. Autorka ujęła temat bardzo rzeczowo, kładąc duży nacisk na serial jako zjawisko społeczne i kulturowe, przez co stracił on sporo na swym uroku, ciągle będąc porównywanym do czegoś w stylu produktu.

11 paź 2019

Tutaj też o Noblu.

Spodziewałam się, że dziś instagram będzie jednym wylewnym wyrazem tego jakie książki Tokarczuk są świetne. Spodziewałam się niezliczonych zdjęć okładek książek już przeczytanych i polecanych, ale się zawiodłam.

Poczułam się mile i dość przewrotnie zadowolona, bo Nobel Noblem, ale książki mojej imienniczki jednak nie są zbyt instagramowe najwyraźniej. Co ważniejsze - wszyscy nadrabiają. Książki fizycznie namacalne zostały wykupione i można posiłkować się takimi na czytnik. Widziałam gdzieś na facebooku zdjęcie drzwi jednej ze stacjonarnych księgarń i kartki przyklejonej na szybie informującej o tym, że "Tokarczuk nie ma". No nie ma, z tego co wiem jest w Niemczech.

Gadałam sobie o tym z kolegą z pracy i stwierdziliśmy, że wypadałoby trochę nadrobić. Kiedy wracałam wczoraj do domu w radiu wałkowali temat, którego tyczy się ta notka i antenowy gość powiedział, że jeśli ktoś chciałby zacząć czytać Tokarczuk to może zacząć od "Prawieku i innych czasów", bo to taka dość dobra lektura jak na początek. I krótka.

Przejrzałam sobie cytaty jakie inni czytelnicy Lubimy czytać pododawali na profilu tej książki i nie wydaje mi się by lektura była łatwa. Nie wiem czy dam radę przebrnąć. Nauczona tekstów lekkich i przyjemnych dla leniwego umysłu (co najwyżej wzruszających jak i również emocjonujących) obawiam się, że polegnę przez tą "narracyjną wyobraźnię połączoną z encyklopedyczną pasją, co sprawia, że prezentuje, że przekraczanie granic jest formą życia". Dowiem się, że jestem po prostu zbyt tępa by czytać książki kobiety tak bardzo docenionej. Nigdy sobie nie wyrzucałam, że nie czytałam Szymborskiej czy Reymonta, któregokolwiek z naszych Noblistów, no, ale człowiek dorosły, świadomy, warto by było mieć swoje zdanie.

Świat jest zły. Widziałeś to sam. Co to za Bóg, który stworzył taki świat? Albo sam jest zły, albo pozwala na zło. Albo mu się wszystko poplątało.

Może nie będzie źle.


Gorzej jednak gdybym chciała poznać się z Tokarczuk przez "Prowadź swój pług przez kości umarłych":

Co to za świat? Czyjeś ciało przerobione na buty, na pulpety, na parówki, na dywan przed łóżkiem, wywar z czyichś kości do picia... Buty, kanapy, torba na ramię z czyjegoś brzucha, grzanie się cudzym futrem, zjadanie czyjegoś ciała, krojenie go na kawałki i smażenie w oleju... Czy to możliwe, że naprawdę dzieje się ta makabra, to wielkie zabijanie, okrutne, beznamiętne, mechaniczne, bez żadnych wyrzutów sumienia, bez najmniejszej refleksji [...]

A może już ktoś czytał i powie coś na temat wspominanych książek?

7 paź 2019

Święta i "Izara".

Na facebookowym profilu bloga zaczęłam marudzić, że święta nam się zbliżają, bo jakieś kilka dni temu nastąpił wysyp świątecznych książek, jakieś wydawnictwo szukało recenzenta dla takowych i w ogóle - sprzedadzą znicze, a wystawią mikołaje.

Co roku jest z tym jakoś gorzej, wrażenie, że te święta już niedługo się potęguje do poziomu nieznośnego i zaczyna już teraz.

Można się zapisać na jakieś tam świąteczne wymiany i jedną nad którą się zastanawiam, jest ta tutaj, u Hadzi.

W gruncie rzeczy lubię robić takie rzeczy. W zeszłym roku miałam frajdę, kiedy na podobnej zasadzie przygotowywałam paczkę znajomej, tym bardziej, że dla niej była to totalna niespodzianka.

Zastanawiam się, bo to i fajne i raz do roku tylko. Z drugiej jednak strony zawsze jest to dołujące 'a jeśli się komuś nie spodoba?' Małż mi powtarza, że tak trzeba, trzeba być trochę bardziej otwartym na innych ludzi i próbować szukać tych znajomych. Bardzo trudna sztuka. Tym bardziej jeśli zazwyczaj nie wychodzi.

By jednak nie zaprzątać wam głowy moimi moralnymi rozterkami zostawię was z bardzo ładnymi okładkami. Lubię kiedy są ładne, ale nie rzucam się na książki jak typowa okładkowa sroka, ale ta 'Izara"...

Ładna, prawda?


2 paź 2019

"Zimowy ogród", K. Hannah.

Chyba się starzeję. Coraz łatwiej się wzruszam oglądając filmy i czytając książki. Staram się unikać drażliwych dla mnie kwestii i jest lista książek czy filmów, których nie przeczytam ani nie obejrzę. Niekiedy jednak biorąc do ręki daną książkę człowiek się spodziewa i nawet jest pewien, ale jednak czyta.

Książki Hannah mają w sobie to coś co do płaczu zmusza. Przy "Zimowym ogrodzie" sprawa zakończyła się na jednym szlochu, bo przecież żaden szanujący się pesymista nie weźmie takiego zakończenia na serio, ale jednak - szloch był.



Kristin Hannah chyba lubi pisać o kobietach i o rodzeństwie. Tutaj głównymi bohaterkami sa siostry. Meredith - twardo stąpająca po ziemi matka dwóch dorosłych córek, mężatka. Prowadzi rodzinny interes, który przejęła po ojcu, opiekuje się nim i matką. Jej zupełnym przeciwieństwem jest Nina. Obieżyświat i fotograf. Zawsze jest tam gdzie dzieją się złe rzeczy. Nie dąży do ustatkowania się choć od kilku lat jest w czymś co można nazwać stałym związkiem. Zawsze z aparatem w ręku, gość w domu.

Obrazu kobiet w tej rodzinie dopełnia ich matka. Ponad osiemdziesięcioletnia cicha, opanowana i zasadnicza Anja Whitson. Jeśli córki przyjmowałyby kolory czarny i biały, Anja byłaby neutralną szarością. Trudno ją nazwać matką. Wydaje się nie mieć serca dla własnych córek. Może i nimi nie pogardza, ale też nie wygląda na to, że kocha. Jedyną osobą, która doświadczyła miłości z jej strony jest jej mąż. Wszystkie trzy są zmuszone stawić czoła pewnemu wydarzeniu z przeszłości, które zapoczątkowało rozłam na linii matka - córki. Staje się tak za sprawą ostatniej woli głowy rodziny. Ojciec umierając zostawia je nijako skazane na siebie.

Dużo tytułem wstępu, ale naprawdę mało zdradziłam z fabuły. Dość prostej, by nie powiedzieć, że oklepanej. Wiele z was ma na pewno problemy z dogadywaniem się z rodziną i to najbliższą. Ktoś być może przechodzi żałobę i stara się sobie ze stratą poradzić. Radzimy sobie różnie. Siedzimy, płaczemy, uciekamy w pracę czy obowiązki. Być może ktoś oddala się od bliskich, wierząc, że tak właśnie sobie poradzi. A co jeśli sprawa ma się podobnie jak w książce, kiedy to zostaje jeden z rodziców? Czy to co dla niego wybieramy będzie dobre? Czy posiłkowanie się pomocą przy opiece będzie dobrze odebrane? Czy należy wszystko uparcie trzymać w garści i powtarzać przez łzy, że jest okej?

Książka jest właśnie o tym. O tym, że w pojedynkę trudno sobie radzić ze stratą. Należy się otworzyć na drugiego człowieka by poczuć się lepiej. Trudno jest nosić przez całe życie wspomnienia z przeszłości i kisić je w sobie zapamiętale. Idealnym przykładem tego jest matka Niny i Meredith. Traumatyczne wydarzenia z oblężonego Leningradu rzutowały i niszczyły większą część jej życia. Niszczyły jej relacje z córkami, niszczyły z ją samą.

Być może nie jest to arcydzieło, ale jest to książka godna polecenia. Zakończenie, jak już wspominałam, jest dla mnie mało prawdopodobne, ale każda bajka kończy się dobrze, tak więc i bajka Wiery Pietrowny Marczenko Whitson musiała tak się skończyć. Jest to też historia dla ludzi szukających pocieszenia w trudnych chwilach. Tak, można prychnąć: phi, takie rzeczy tylko w książkach! Od czegoś trzeba jednak zacząć. Książka porusza wiele istotnych kwestii w stosunkach międzyludzkich panujących w rodzinie. Pokazuje jak istotna jest zwykła rozmowa, czasem wystarczy zwyczajnie pogadać. Wystarczy chcieć.

No i ten Leningrad w tle.