21 sie 2020

Zniechęcona.

 Włączyłam dziś w końcu laptopa i weszłam na stronę bloga by pozamiatać pajęczyny.

I nie chodzi tu o to, że zajęłam się trochę bardziej sobą (bo 62 kg przy wzroście 150 cm to krztynę za dużo i wyglądam jakbym była w ciąży), że pełnia lata i gorąco, że ogólnie i tak mało czytam.

Chodzi o to, że nie chcę.

Zastanawiałam się nad tym ostatnio i uznałam, że nie mam sił za wszystkim gonić, za tymi książkami. Ten rynek, wydawnictwa, booktuberzy, blogerzy i bookstagramerzy... Wszystko to mnie zawiodło. Jeśli nie reklamuje się jakiś dennych książek jako super-mega-bestsellery to wydaje się książki z błędami. Z takimi, że głowa mała! Bo jak można wydać z błędem jubileuszową edycję Harry'ego Potter'a? Jak można wkleić zły fragment piosenki Tiary Przydziału w książce, która była niczym innym jak łatwą kasą? I co zabolało mnie jeszcze bardziej - te wszystkie polecajki. Wszędzie. Nikt nie pisnął, że edycje domów, które trzymali w dłoniach, którym robili zdjęcia, są z tym błędem. Oj kupujcie, a damy wam plakat, damy wam przypinki... Oj kupujcie. Co mi po dodruku? Liczy się pierwsze wydanie.

"Dublerka" od tego kwartetu autorek też miała być niesamowita, a tymczasem nie mogę się zmobilizować by ją skończyć. Mam wrażenie, że straciłam zbyt wiele czasu na jakieś książki, które dzięki reklamie, zyskały na popularności. Nie przypominam sobie bym trafiła ostatnimi czasy na pozycję, którą chciałabym przeczytać jeszcze raz, i ponownie i jeszcze raz. Może była to ta "Księgarenka w Big Stone Gap", ale trafiłam na nią zupełnym przypadkiem i raczej ona nie ma nic wspólnego z popularnością. Jej średnia składa się ze 174 ocen, nie jest to więc jakoś bardzo dużo. "Red, White i Royal Blue" ma ich blisko 650.

Nie wiem, czuję się bardzo zniechęcona i zdemotywowana.

4 sie 2020

"Siostra Perły", L. Riley.

Naprawdę bardzo lubię tą serię. Nie spodziewałam się tego kiedy słuchałam audiobooka. Kiedy czytałam drugi tom było mi całkiem miło, trzeci był bliski serca, a czwarty... Czwarty miał jak do tej pory najmniej lubianą główną bohaterkę, co oddaje to, że Riley potrafi tworzyć postaci różne. Naprawdę, nie ma co narzekać, bo można by utyskiwać, że o, czwarty już tom i znów jakaś fajna, miła dziewczyna, której nie sposób nie kochać.

Otóż Ce-Ce nie lubiłam już od początku, "Siostra Cienia" mnie w tym utwierdziła, a "Siostra Perły" nie bardzo zmieniła moje podejście do tej bohaterki. Jest to postać trudna w obyciu, z pewnymi wadami (nie miałam pojęcia, że dysleksja może być taka uciążliwa), taka z którą ja osobiście bardzo bym się męczyła gdyby nagle wyszła z kartek książki i usiadła obok mnie.

Tradycyjnie już zaczynamy historię od znajomych wydarzeń. Co jest plusem - nie maglujemy kwestii śmierci Pa-Salta. Stało się, ruszamy dalej. Okazuje się, że Ce-Ce dostała spory spadek co pozwala jej kupić mieszkanie w Londynie do którego wprowadza się wraz ze Star. Losy Star już znamy z poprzedniej części. W "Siostrze Perły" udajemy się wraz z Ce-Ce aż do Australii, by odkrywać historię poławiaczy pereł i Aborygenów.


Jej podróż rozpoczyna się jednak od Tajlandii gdzie poznaje tajemniczego Ace'a. Dłuższą chwilę zastanawiałam się czemu ma służyć sprawa z nim i doszłam do wniosku, że miało to nauczyć Ce-Ce trochę pokory i myślenia o innych ludziach. Bo tak naprawdę do tej pory liczyła się ciągle tylko ona, jej zdanie i potrzeby, reszta wydawała się dodatkiem.

Później jest już coraz lepiej. Uderza w nas to gorące powietrze Australii, oglądamy się na pająki (bo mogą być jadowite) i podziwiamy sztukę rdzennych mieszkańców kontynentu.

Jest to już czwarta z kolei historia. Przy każdej z nich zastanawia mnie kwestia adopcji. Dlaczego siostry postępują tak a nie inaczej? Nie doczytałam wcześniej o jakiś przesłankach typu 'chciałam poznać moje korzenie już odkąd pamiętam'. Tak niemrawo niekiedy się do tego zabierają. Po co w ogóle? W końcu już niby mają swoje życia, są wykształcone, zdolne, znalazły dla siebie miejsce, robią karierę. Nie wiedzą co znajdą kiedy już rozpoczną poszukiwania, kiedy zrobią ten pierwszy krok na ścieżce, którą wyznaczył ich adopcyjny ojciec. Jak zwykle próbuję się do tego odnieść i gdybym na przykład się dowiedziała, że sama zostałam adoptowana to czy chciałabym szukać biologicznej rodziny? Czy byłoby mi to potrzebne? Raczej nie. Jest jak jest, jest dobrze, zawsze tak było. Nie wiadomo jaką postawą wykazywaliby się moi rodzice czy zachęcaliby mnie, czy rozmawialiby o tym ze mną. Gdybym dowiedziała się jednak teraz, w tym momencie - nie chciałabym szukać swoich prawdziwych korzeni. Jestem ogólnie bardzo zachowawcza, a taka... Przygoda mogłaby skutecznie wszystko rozchwiać.