26 lut 2019

"Droga, z której się nie wraca", audiobook.

Z audiobookami było mi bardzo nie po drodze do dnia dzisiejszego. Uzbrojona w słuchawki nauszne przez małża i trochę zdesperowana, bo specyfika mojego miejsca pracy sprawia, że jeśli nie rozkręcę radia na full to połowy nie dosłyszę, postanowiłam spędzić dzień, a przynajmniej kilkadziesiąt minut z opowiadaniem pt. "Droga, z której się nie wraca". Opowiadanie to związane jest ze światem Wiedźmina, bo choć Sapkowski nie planował tego w roku 1988, to Visenna, główna bohaterka tego opowiadania, stała się dla fanów Geralta jego matką.


Powiem, że było miło.

Zazwyczaj kiedy włączyłam już audiobooka dość szybko zasypiałam, albo zajmowało mnie coś innego i nic nie wiedziałam z książki. Irytowali mnie też lektorzy (nie daj Boże trafić na Iwonkę) i to, że książki były nagrywane cicho, tak cicho, że musiałam rozkręcać wszystko dość głośno, a co za tym szło czasem cierpiała jakość, bo było słychać jakieś trzaski czy szumy. Miałam tak zgraną sagę o Wiedźminie jeśli o nim już mowa. Na początku nagrania lektor informuje, że jest ono stworzone dla osób niedowidzących, ogólnie rzecz biorąc żadna superprodukcja, monotonny głos czytającego i ciągłe szumy w tle.

Nastały jednak czasy aktualne i byłam w szoku. Opowiadanie zostało świetnie zrobione. Miłe dla ucha głosy aktorów, dźwięki w tle takie jak śpiew ptaków czy rżenie koni sprawiały, że słuchało się tego naprawdę fantastycznie. Odgłosy jakie wydawała z siebie ożywiona nieboszczka były okropne czyli takie jakie powinno takowe indywiduum wydawać, bleh.

Postaram się więc teraz więcej słuchać, tym bardziej w pracy, bo w końcu te godziny są do wykorzystania.

Zastanawia mnie tylko okładka tego audiobooka. Dlaczego jest na niej Geralt skoro nie występuje w opowiadaniu?

24 lut 2019

Zaginiony symbol i Langdon.

Podstawą powieści z Robertem Langdonem dla mnie jest to, że ma on zegarek z Myszką Miki. Bez zegarka ta postać nie istnieje. W "Zaginionym symbolu" jest jakby inaczej, zegarek jest, a Langdona nie ma. Niby tam sobie statystuje. Coś tam cennego przechowuje, coś tam podpowiada, ale mało go. Sprawy przejmują inni, warunki dyktują inni, no cóż taka część.

Zakładką użytej do tej książki nie bez powodu został liść gingko biloba. Bo książkę czytałam, do pewnego momentu jednak. Kiedy się za nią wzięłam zaczęło mi się trochę przypominać, ale to pierwsze kilkadziesiąt stron zaledwie, więc w zasadzie same nowości. A cóż tu mamy? Mamy masonów. Ich tajemnice i odpowiedzi których się szuka. Mamy odciętą dłoń, która staje się zaproszeniem do gry wysłanym przez głodnego odpowiedzi Mal'akha. Mamy CIA. Mamy neotykę. Historię. To co w zasadzie najbardziej lubię u Browna. Apetyczny koktajl, który w "Zaginionym symbolu" nie wydawał się zbyt dziwaczny. Lubię sposób w jaki dostarcza mi (pseudo)wiedzę i jestem szczęśliwa, bo tak naprawdę nie lubię się zastanawiać czy fakty które przedstawił są prawdziwe. Dobra, wciągająca historia dziejąca się tym razem w Waszyngtonie.

Brown chyba lubi zawsze zahaczyć o społeczeństwo księży, bo i tutaj, choć rola kapłana jest znacząca to jednak dość epizodyczna. Jakby autor nie mógł się obejść i musiał, po prostu musiał, mieć księdza.

Ciągle jestem też pełna podziwu dla bohaterów i ich żelaznej kondycji. Żadnej większej zadyszki, bólu serca i tego typu problemów. Nic, tylko parcie do przodu. Ja po prostu się starzeję, czas mi do lekarza chyba, skoro zaczynam im tego zazdrościć.

Można śmiało wypożyczać z biblioteki i czytać, bo książka gwarantuje oderwanie od rzeczywistości na kilka dobrych godzin.

A zatem:

Otwórzcie umysły, drodzy przyjaciele. Wszyscy boimy się tego, czego nie rozumiemy.

19 lut 2019

To i owo.

Zmyślać każdy może. Tym bardziej autor książek.

Autor "Kobiety w oknie", A.J. Finn, jak się okazuje trochę zmyślał. Choć niepokoi mnie to co zmyślał (jakoś nie wyobrażam sobie kłamać komuś z rozmysłem, że mam guza w mózgu albo, że rodzic nie żyje) tak ogólnie mnie to wcale nie dziwi. W życiu codziennym spotykamy się z naginaniem prawdy czy zwykłym kłamstwem prosto w oczy (tym bardziej we wspominanym CV).

W gruncie rzeczy nie ma się czego czepiać, bo przecież tak naprawdę lubimy kiedy autorzy wymyślają niestworzone historie, później ktoś inny je redaguje i wydaje jako książkę czyli coś co bardzo nas cieszy.

Każdy sobie jakoś radzi.

Być może ta historia zainspiruje kogoś innego i na jej podstawie powstanie inna książka, która sięgnie szczytów list bestsellerów?

 - * -

Temat dotacji i refundacji jest dla mnie tematem ostatnio dość drażliwym. Rząd, Ministerstwo Zdrowia, nie refunduje leków, które pomagają ludziom mierzącym się z rakiem (w tym mojej mamie, więc po raz kolejny proszę o udostępnianie tego linku), ale np. znajdzie pieniądze na dofinansowanie na indywidualny zakup samochodu elektrycznego w kwocie 35 milionów. Zapewne to znacznie wpłynie na środowisko tym bardziej, że na takie auto stać osoby najlepiej zarabiające i to jeszcze takie, które mieszkają w okolicy stacji ładującej takowy samochodzik. Państwo nie dołoży się za to ani na Pyrkon ani na Targi w Krakowie. Co mnie wcale nie zdziwiło dotację dostały Ogólnopolskie Targi Wydawnictw Katolickich. Także się wybieram, bo to dla mnie bardzo istotna impreza branżowa.
Żeby jednak nie było, że tylko narzekam zastrzyk dotacji dostanie również kampania społeczna Cała Polska czyta dzieciom i nasza biblioteka, z czego ja akurat nie skorzystam, bo większa część pieniędzy ma sponsorować różne wydarzenia czy spotkania z autorami książek. Dla dzieci.

 - * -

Jedyną, tak naprawdę dobrą wiadomością dnia dzisiejszego jest ta, która mówi o tym, że w Argentynie wydano książkę, którą później można zasadzić i poczekać aż wyrośnie z niej drzewo. Nasiona jakarandy są ukryte między warstwami papieru, tusz też jest ekologiczny. Kiedy dziecko przeczyta już „Mi Papa Estuvo en la Selva” (z hiszp. „Mój tata był w dżungli”) swój egzemplarz może zakopać, czekać aż książka wróci do swego stanu pierwotnego i cieszyć się drzewem. Pod tym linkiem możecie zobaczyć jak reklamowano książkę.

14 lut 2019

Święto zakochanych. W książkach też.

Dlaczego miłość dziś mamy wyznawać tylko drugim połówkom? Mój połówek wie jak bardzo ważny dla mnie jest. Przyznajmy się więc szczerze, jeśli nie jesteśmy typem, który tylko zalicza książki, są one dla nas prawie tak samo ważne co najbliższy nam człowiek, a więc...



W związku z tym, że Google kasują niektóre funkcje, a nie siedzę w tym tak głęboko by wiedzieć co faktycznie zostanie, osobom zainteresowanym zorganizowałam profil na Facebooku. W Instagrama nadal nie umiem, więc jeśli chcecie to tam mnie znajdziecie.

11 lut 2019

Bo to smutna książka była.

Siedziałam przez chwilę i myślałam co napisać o "Kamiennym niebie". Nie wymyśliłam nic prócz tytułu tej notki właśnie i to właśnie w nim mogłabym oddać wszystko co miałam do powiedzenia.

Niby skończyła się dobrze. Nassun przeżyła. Essun w pewnym sensie też, choć można by dyskutować czy to co ją spotkało jest 'dobre'. Tu rodzi się oczywiście ciekawość odnośnie tego czy może kiedyś będzie kolejny tom, czy autorka w ogóle by chciała i tak dalej. Mniejsza. Nie teraz mi nad tym dumać.

Historia o ciągłym poszukiwaniu czy to miejsca na ziemi czy akceptacji. Zastanawia mnie to czy Jemisin celowo zepchnęła społeczność Castrimy pod ziemię, bo jak to by było gdyby tak dziwnie zmieszana grupa miałaby trwać na powierzchni, prawda? Bycie górotworem jest trudne. Jest to ciągła walka, czy to z samym sobą czy z otoczeniem czy nawet z najbliższą rodziną. Cena za bycie tym kim się chce jest wysoka. Nassun zmuszona do zabicia własnego ojca, kochająca nieszczęśliwie. Essun wyznaczona do tego by uratować świat i oddająca temu kawałki siebie (dosłownie). Życie matki i córki kiedy nastała piąta pora roku stało się pasmem zadań do wykonania, które nie zawsze są w ich bezpośrednim interesie.

Ogólnie zazwyczaj było tak, że bohaterowie choć przeżywali trudne chwile na końcu swej drogi spotykali słońce i nie było wątpliwości co do tego, że teraz będzie dobrze. Umarłych się grzebało i pamiętano o nich, na wrogów czekało. Autorka na koniec umieszcza scenę pozwalającą sądzić, że Essun ruszy dalej. Ale czy to będzie dobre?

8 lut 2019

Trutniowa skleroza.

Nie tak dawno wspomniałam w notce postać na ogół lubianego i sympatycznego profesora Harvardu, Roberta Langdona. Większość zapewne słyszała i zna książki w których szanowny występuje.

W międzyczasie, kilka dni później, zaczęłam sobie przypominać co tam w tych książkach było. Tu konklawe, tu krypteks, tu zaginął zegarek z Myszką Miki, a tu stało się coś co mi kojarzyło się za bardzo ze sci-fi. I ten "Zaginiony symbol". Myślę o nim i myślę. Nic nie mogłam sobie przypomnieć, więc stwierdziłam, że za dużo tego i po prostu nie mogę wszystkiego pamiętać. Mam każdą książkę z Langdonem prócz tej, no ale na pewno przeczytałam.

Minęło kolejne kilka dni.

Małż znalazł tanie książki na allegro (jeśli ktoś nie ma nic przeciw książkom używanym to polecam użytkownika: obcojezyczne) i tak je sobie przeglądałam, a na liście znalazł się ten "Zaginiony symbol". Tanio to chętnie wezmę, na jakąś specjalnie zmęczoną życiem książka też nie wyglądała, więc tym bardziej, będzie komplet. Paczka przyszła w tempie ekspresowym, otwarłam, ucieszyłam się, bo dwie pozycje które kupiłam wyglądały bardzo dobrze. Przeczytałam co o książce Browna napisano na tylnej okładce tejże, trochę się strapiłam, ale musiałam zająć się czymś innym i sprawa znów odsunęła się o...

... kilka dni później.

No kurczę! Przecież przeczytałam wszystkie książki z Langdonem i nie mam pojęcia dlaczego akurat z tej nic, ale to nic, nie kojarzę.

Godzina później.

Lubimy czytać! Biblioteczkę tam prowadzę rzetelnie już kilka lat i to będzie najlepszym lekiem na tą całą sklerozę. Zaraz zobaczę ile dałam gwiazdek i...

Nie przeczytałam tej książki.

Nie. Przeczytałam. Tej. Książki.

+ 1 do stosu hańby.

I to jeszcze jak...



___________________________________
Wybiera się ktoś do Poznania na targi książki?

1 lut 2019

"Wyspa Mędrców" otarta z kurzu.

Nie pamiętam już jakie książki czytałam będąc dzieckiem. Oczywiście, mama wspomina, że były to książeczki z serii 'Tyci, tyci', które czytała mi ona. Miałam też ponoć całą serię historyjek o jakiś króliczkach, które znałam na pamięć i to tak dobrze, że robiłam furorę wśród rodziny kiedy to rzekomo czytałam i przewracałam strony. Po prostu wiedziałam już kiedy to zrobić, w jakim momencie, a bajkę znałam na pamięć. Był też cotygodniowo komiks "Kaczor Donald" i różne inne rozmaite bajki, których nikt nie potrafi przywołać. Spoczęły one w kącie szafy, w garażu, bo przecież książek się nie wyrzuca, a jakoś nie było komu ich przekazać.

Nie chciałam też wspominać tych najbardziej oczywistych, które z dzieciństwem się kojarzą. "Plastusiowy pamiętnik." Lepiłam swojego plastusia. "O psie, który jeździł koleją." Płakałam. "Dzieci z Bullerbyn". "Doktor Dolittle". I tak dalej, i tak dalej... I zaczął się ten Harry Potter, ale nie o Harrym dziś. Posiadanie matki chrzestnej która jest bibliotekarką (i polonistką ogólnie) zaowocowało odwiedzinami w bibliotece innej niż ta szkolna. Można było wypożyczać Victora (gazeta dla dzieci/młodzieży innego pokroju niż "Bravo"), popatrzeć z zaciekawieniem na półkę na której stały Harlequiny i zabrać do domu coś co polecała ta najbardziej ze wszystkim zaznajomiona. I tak kiedyś przyniosłam do domu "Wyspę Mędrców" Marii Buyno-Arctowej i przepadłam.



Zapewne najsłynniejsza i najbardziej poszukiwana jej powieść to legendarna "Wyspa Mędrców" (1930), którą kilka lat temu w niekompletnej wersji opublikował "Kurier Polski". To obszerne dzieło (edycja ALFY w czterech tomach) jest barwnym obrazem przygód młodego Polaka na Capri. Usiłuje on rozwiązać zagadkę Skał Śmierci, z którymi związana jest niezwykła postać świetlistego nadczłowieka z rybackich legend, i... Zostaje porwany przez świetnie zorganizowaną bandę, na czele której stoi człowiek potrafiący czytać ludzkie myśli.

Dla dzieciaka, który zaczynał się zaczytywać w historiach, które odrywały od nudnej codziennej rzeczywistości to było coś. Była tajemnica i pościgi. Były cudowne, pseudonaukowe komnaty i rzeczy o których nie śniło się filozofom. Bohaterem był Polak, Bohdan Szczuka, który ze względów zdrowotnych musiał przenieść się na Capri. Mieszkał u rodziny sympatycznych Włochów, a zaczynem całej przygody było tajemnicze i niespodziewane zniknięcie małej Gracji Monti, którą Bohdan traktował jak młodszą siostrę.

Do tej pory pamiętam emocje jakie wywoływały we mnie te książki i wspominam je, bo to taka historia, która zostaje z nami na całe życie.

A piszę o tym, bo książki stoją u mnie na półce, posklejane już i poreperowane jak umiałam najlepiej no i niby, że tylko się kurzą. Wydaje mi się jednak, że czasem warto pogrzebać w tym kurzu i wyciągnąć z bibliotecznych czy prywatnych półek, książki które wydają się już być zapomniane i mało atrakcyjne. Wszystko co najlepsze jest przecież w środku.


___________________________________________
Możecie poczytać i udostępniać. Dla mnie to będzie bardzo wiele.