Nastały te czasy kiedy jesienna chandra osiągnęła apogeum. Wychodzę rano z domu i jest ciemno. Wracam do domu i jest ciemno. Poniedziałek nie bardzo chce się różnić od piątku czy nawet soboty. Obowiązkowe nabijanie kilometrówki na orbitreku i spanie. Na takie właśnie czasy na kindlu czekały na mnie "Jej wisienki", ale dobrze się stało, że przeczytałam tą książkę na początku listopada.
Nie była w stanie mnie rozbawić. Ani trochę.
Te wszystkie zachwyty nad nią były zupełnie chybione. Strach pomyśleć co mieli na myśli ludzie, którzy pisali, że to lepsza książka niż ta pierwsza z cyklu, "Jego banan". To musiał być totalny gniot.
Mamy sobie Hailey, młodą właścicielkę piekarni, która nie bardzo ma skąd wysupłać pieniądze na czynsz. Ma też byłego chłopaka, który ciągle ma nadzieję, że coś się zmieni między nimi.
Mamy sobie Williama. Typowego bogatego pajaca, który myśli, że może wszystko. Przy okazji jest też kleptomanem, który ze swojego problemu próbuje uczynić coś jakby sztukę, bo stworzył pomieszczenie na kształt galerii rzeczy skradzionych.
Oczywiście zaczynają się z sobą spotykać, wypadki się dzieją, a oni zostają parą.
To przykre, że ludzie piszą takie książki, wydawnictwa je wydają i jeszcze wykładają pieniądze na promocję. Zastanawiają mnie tez ludzie, którzy piszą pozytywne opinie na temat podobnych historyjek. Szczerze, tak naprawdę szczerze, z ręką na sercu, im się ta książka podobała?
Nie stawiałam tu nie wiem jak wysoko poprzeczki. Chciałam się po prostu odprężyć i trochę pośmiać. Umęczyłam się jednak okropnie brnąc uparcie przez historię o wiśniowej tarcie. Takie to wszystko było niedopracowane i rozbite. Tu jakaś była Williama, tu jego pazerni rodzice jak urwani z choinki i ta babcia Hailey, skończona hazardzistka...
Aż samej siebie mi żal, że tak czekałam na tą książkę.
Trzeba przyznać, że kryzys jest i to poważny. Książek tyle, a czytać mi się nie chcę. Zapodaję sobie tylko kolejne audiobooki z serii Harry'ego Pottera i zastanawiam się czemu są w nich takie różnice, bo w "Czarze Ognia", którą czyta Wiktor Zborowski mój ulubiony profesor od czarnej magii nazywa się 'Lupę' (brzmi bardzo francusko), a kiedy książkę czyta Fronczewski jest już profesorem Lupinem. Tak samo sprawa tyczy się jednego z domów. 'Slajterin' a Slytherin. Drażni to. Zborowski ma jakiś dziwny akcent. W ogóle czemu akurat Zborowski? Myślałam, że czytał tylko Fronczewski. Nic tu nie pasuje.
Dlatego wolę czytać tradycyjne papierowe...podobnie może drażnić podkład polski na filmach, często głos nie pasuje do postaci.
OdpowiedzUsuńNie wspominałabym o tym gdyby lektorzy czytali tak samo. Ale to wszak chyba to samo wydawnictwo niech więc coś ujednolicą. To że przekład "Władcy pierścieni" różni się i to nawet mocno pomiędzy wydawnictwami jakoś przeboleję, ale to?
UsuńNapisz do wydawnictwa i zapytaj o co chodzi....
UsuńNieee, nie lubię pisać do wydawnictw. Kiedyś napisałam wyraźnie 'dlaczego nie wydacie trzeciego tomu trylogii? Przez jego brak nie mogę poznać zakończenia tej historii.' Napisali po prostu, że nie mają jej w planach. Czytanie ze zrozumieniem się kłania...
UsuńPolityka wydawnicza jest teraz dziwna, a błędy w drukach tragiczne, wszędzie oszczędność, w pierwszej kolejności na korekcie...
UsuńPolityka jest taka że oni wydają to co według nich im się opłaca
UsuńNo okej, ale co to za nonsens, że nie wydadzą trzeciego tomu trylogii? Czuję się bardzo poszkodowana w takim przypadku, bo ich zasponsorowałam kupując dwa pierwsze. Mam prawo domagać się trzeciego ;)
UsuńNa e-bookach i audiobokach to ja się nie znam.... ja zawsze wybieram papieorwe (przynajmniej zapamiętuje treść)
OdpowiedzUsuńCzasami też trafiają mi się słabe książki. Zazwyczaj wybieram wersję papierową.
OdpowiedzUsuń