27 wrz 2019

Trudne sprawy, odcinek specjalny pt. "Anna Karenina".


Anna Karenina - młoda kobieta, żona i matka. Tęskni za miłością i uznaniem swego męża Aleksieja.

Aleksiej Karenin - starszy od swej żony o 20 lat. Ojciec Sierioży, ich wspólnego dziecka. Światły, mądry i odpowiedzialny człowiek. Trochę przedmiotowo traktuję Annę.

Aleksiej Wroński - kochanek Anny, ojciec jej córeczki, bogaty hrabia. Zawadiaka, ale jednocześnie miły i wykształcony. Kocha Annę do szaleństwa.


Tak w skrócie można by przedstawić bohaterów "Anny Kareniny" Lwa Tołstoja.

W gruncie rzeczy to jednak duże uproszczenie. Nim ktoś powie, że wylewam wiadro pomyj na klasykę, powiem na swoje usprawiedliwienie, że to ładna historia. Na początku dziwiłam się ciągle, że to właśnie "Anna Karenina", bo bohaterka i cały jej uczuciowy problem był jak dla mnie w cieniu. Wydawało mi się, że więcej czasu poświęcono Kitty i Lewinowi, a nie Annie i Wrońskiemu. Nie wiem dlaczego byłam przekonana, że to romans. To jest historia o miłości. Dziwnej i trudnej do zaakceptowania. Ale czy romans? Cóż, w tamtych czasach może tak. Dziwne to były czasy kiedy kobiety wychodziły za mężczyzn, których praktycznie nie znały. On się oświadczał, a ona lub jej rodzice się zgadzali. Lub nie.

Dziwna jest Anna. Dziwny Karenin. Karenin, który ciągle wybacza (no, przynajmniej do momentu do którego dosłuchałam), dziwny jest stosunek ludzi do wszystkiego. Anna jest potępiana, Karenin jest za plecami trochę wyśmiewany, a Wroński jest najwyraźniej w porządku.

Kiedy pomyślałam, że napiszę tą notkę chciałam trochę obśmiać ten trójkąt. Bo Karenin najpierw nie chce dać rozwodu, choć Anna mówi mu wprost, że ma kochanka. Wroński uganiał się za nią jawnie, a ona mdlała na wyścigach kiedy myślała, że kochankowi stało się coś złego. Karenin nie mówił nic nawet wtedy kiedy dowiedział się, że jego żona będzie miała dziecko z innym. Było to dla mnie drażniące i idiotyczne. Kiedy Anna prawie umiera w połogu po porodzie córki Wrońskiego, Karenin, nadal ten dobry i szlachetny Karenin, wybacza jej. Ona z biegiem czasu zdrowieje, zabiera córkę i wyjeżdża z Wrońskim za granicę, zostawiając na miejscu (wciąż) męża i synka.

Im dalej jednak słuchałam tym smutniejsza ta historia się wydaje. Anna zaczyna żałować, Wroński dowiaduje się, że pani Karenin choć piękna potrafi być też męcząca i denerwująca. Ma wady. On chce wolności i swobody, a ją, o której mówi 'żona' dosięga codzienność i ludzie, którzy oceniają ją inaczej niż jego. Gorzej. Anna tęskni za synem, który mieszka z Kareninem. Córeczka nie wzbudza w niej tak gorących uczuć jak Sierioża.

Oczywiście na tym trójkącie nie opiera się cała książka. Są też inni bohaterowie, którzy wzbudzają o wiele większą sympatię. Lewin. Mieszkający na wsi i czujący się tam najlepiej. Pomimo początkowego niepowodzenia dopina swego i żeni się z Kitty. Docierają się przez jakiś czas i jak każde małżeństwo przeżywają lepsze i gorsze chwile. Tołstoj dobrze opisał też chłopstwo i wyższe sfery. Z chłopami styka się Lewin i chce reformować wieś. Od arystokracji największe baty zbiera Anna. Przed swym romansem uwielbiana, po wyjeździe z Wrońskim potępiana. Dwie przeciwstawne sobie siły. Są też państwo Obłońscy, na pozór, idealne małżeństwo z grupką szczęśliwych dzieci. On jednak ją zdradza, a ona znosi to godnie i trwa u jego boku.

Jest to też bardzo trudna książka do słuchania. Zazwyczaj nie sprawia mi to problemu, ale kiedy coś mnie rozproszy muszę cofnąć fragment i przesłuchać ponownie, by wszystko rozumieć i nadążać. Mam audiobooka z Gazety Wyborczej, gdzie Annę Kareninę czyta Anna Polony. Czyta wspaniale, niezwykle wyraźnie i z uczuciem, dobrze się tego słucha, należy się jednak odpowiednio skupić.

Jeśli ktoś by się obawiał, bo klasyka, bo Tołstoj, bo stare i ble, to nie ma się czego bać. "Anna Karenina" jest ciekawsza i bardziej strawna od "Wojny i pokoju", którą to książkę porzuciłam, bo nie dałam rady kolejnemu opisowi czasu wojny. Były przeraźliwie nudne i ciągnęły się w nieskończoność.

24 wrz 2019

To i owo 5.

Kiedy instagramowicze otulają się w ciepłe sweterki, wyciągają świeczki i małe, urocze dynie ja jak zwykle zgrzytam zębami, bo mi nigdy nie wychodzą takie zdjęcia. Serduszkuję więc te które ktoś zrobił i szukam głębszej treści w opisie (często nie znajduję). Nie żebym osoby, które robią ładne zdjęcia nazywała półgłówkami, nie, ale książka ma treść. Nie liczy się stos rekwizytów.

Bo to tak jak z promocjami książek. I reklamą. W tym temacie też lubię się powtarzać, ale kurczę... Taki "Zimowy ogród". Wydali bez większego szumu. Nawet na insta nie widziałam tej książki zbyt wiele (praktycznie wcale), a to nie jest jakiś tam debiucik. Hannah napisała ok. 20 powieści, "Słowika" zna mnóstwo osób (wcisnęłam go nawet mojej siostrze i jej się podobał, co uznałam za niewątpliwy sukces, bo ostatnimi książkami które przeczytała była trylogia Grey'a) i było mi przykro, że książka przechodzi bez echa. Tymczasem oczywiście King wyskakiwał na mnie z każdego możliwego miejsca. Bałam się, że kiedyś wypadnie z lodówki, ale na szczęście ja go tam nie włożyłam, a mama książek nie czyta, więc też by go tam nie załadowała.

Prawdą jednak jest, że promocje są fajne. Za sprawą Empiku raz na miesiąc sobie jakieś książki kupię i przynajmniej nie płacę za przesyłkę. Empik Premium to zapewnia. Minimum, które muszę zapłacić za zamówienie by wysyłka była darmowa to 40 zł, a wydać tyle na książki to nie sztuka. Przy okazji są też jakieś zniżki do kina i na zdjęcia z czego jeszcze nie korzystaliśmy, bo najbliższy Helios w Poznaniu, a zdjęcia wywołuję od lat w jednym miejscu. Istnieje też coś takiego jak cashback i to mogą być 3% zwrotu za zakup czy to książek, czy płyt z muzyką czy z filmami. Podoba mi się to głównie ze względu na brak kosztów wysyłki. Wykupiłam abonament za rok, więc wyszło jakieś 6 zł z groszami na miesiąc. Najtańsza wysyłka i tak chyba wychodziła drożej. A, i w abonamencie są audiobooki i ebooki. Małż dziś jechał z mamą na podanie leku i mam nadzieję, że przywiezie mi jakąś książę, prosiłam by kupił tą o serialu "Przyjaciele". Też pokazywała mi się wszędzie, zniosłam to jednak z godnością, bo bardzo lubię ten serial.

W zeszłym miesiącu, prócz wspominanego "Zimowego ogrodu", kupiłam również drugą część książki pt. "Lunchbox na każdy dzień" Malwiny Bareły. Jeśli jesteście kuchennymi leniwcami i zazwyczaj żyjecie na bakier z garnkami (jak ja), a macie dość zwyczajnych kanapek, które sprawiają wrażenie, że codziennie jecie to samo, możecie śmiało ją kupić. Przepisy nie wymagają specjalnych umiejętności, są raczej proste w przygotowaniu i smaczne. Plusem tej książki są też bardzo ładne i apetyczne zdjęcia gotowych lunchboxów. Autorka proponuje gotowanie sezonowe, więc przepisy są podzielone wg. pór roku, by można było dostać składniki i by było możliwie tanio.


Wyglądam za okno i widzę, że ranek raczy nas szaroburą mgłą. Lubię taką jesień.


Ktoś może wie jak pachnie Grey?

20 wrz 2019

Dzisiaj śpimy w Instytucie.

Czasem sama siebie nie rozumiem. Siebie i oceniania książek na Lubimy czytać. No daje się te gwiazdki. Jednej książce mniej, drugiej więcej. Stało się tak, że w ostatnim czasie przeczytałam na czytniku powieść, powiedzmy obyczajową pt. "Dzisiaj śpisz ze mną" Anny Szczypczyńskiej i wysłuchałam audiobooka autora, którego nikomu nie trzeba przedstawiać - Stephena Kinga. Słuchałam "Instytutu".

Szczypczyńskiej dałam 6 gwiazdek, Kingowi 7.

Irytuje mnie to, bo książki od siebie dzieli kilka lat świetlnych. Ta pierwsza opowiada o Ninie, kobiecie po trzydziestce, która co zaskakujące jest szczęśliwa. Naprawdę. Ma fajnego męża, ma dwie córeczki, które są z gatunku tych co to papka zawsze w buźce, a jeśli jakaś plama z niej powstanie to się spierze. Są słodkie. Nina pracuje w redakcji portalu, gdzie konkretniej zajmuje się działem zdrowego stylu życia.

Tymczasem w "Instytucie" sytuacja taka różowa nie jest. Instytut jest miejscem gdzie gromadzi się dzieci, które są uzdolnione pod względem telepatycznym lub telekinetycznym. Dzieci te zazwyczaj są wykradane swoim rodzicom. Rodzice, by nie robić szumu, są skutecznie eliminowani. Dzieci poddaje się eksperymentom i badaniom, które mają za zadanie wzmocnić ich umiejętności, po to by mogły je wykorzystać do szczególnego celu.

Pani Nina ma problem. Bo brakuje jej rąk do pracy. Koleżanka na L4, a szef wymaga wyników. Znajduje sobie pomoc w praktykancie, nijakim Janie Ogińskim. Akcja czasu bieżącego przeplatana jest wspomnieniami bohaterki o jej miłości z młodości.

Dzieci w Instytucie też mają problem. O wiele bardziej poważny. Kiedy już zostaną przebadane wzdłuż i wszerz zsyła się je do tzw. "tylnej połowy". Tam czeka je jedynie coraz większy ból głowy, apatia, aż wreszcie miejsce nazywane potocznie "warzywniakiem".

Zakończenie historii o Ninie było... Normalne. Żadnych ekscesów. Sprawa romansu została elegancko zamieciona, mąż został doceniony, a życie znów stało się piękne. Stanie się piękne. Na pewno.

Zakończenie książki Kinga było wybuchowe. Jak to bywa było niejednoznaczne. Ostrożnie otwarte.

I tak się zastanawiam dlaczego akurat wyszło tak, że te dwie książki są obok siebie, a ich oceny są tak zbliżone choć historie całkiem inne, o innym sposobie skomplikowania, o innym targecie i innym poziomie.

Trzeba jednak przyznać, że książka pani Szczypczyńskiej jest bardzo plastyczna. Problemu nie sprawia wyobrażenie sobie Niny, która wchodzi do biurowca, a na ubraniu odkrywa plamę z papki, którą wciskała córce. Brzmi to dość swojsko i znajomo (no, nie mi). "Instytut" też tu nie sprawia tego typu problemów. Łatwo można sobie wyobrazić budynek gdzieś w zapomnianym przez ludzi skrawku Maine.

Nina jest mądra. Nie wydaje się idiotką. Luke, główny bohater książki króla horrorów, jest jednak mądrzejszy, mimo że to dzieciak.

Każda z tych książek jest dobra. Ale kiedy widzę je obok siebie nie mogę zdzierżyć tego, że jedna ma 6 gwiazdek, a druga 7. Tylko albo aż. Aż albo tylko.

"Dzisiaj śpisz ze mną" jest ciekawe jeśli chcemy sobie zaserwować ucieczkę od jesieni, która uderzyła nagle i sprawiła, że kasztany rozłupują nam czaszki, a liście nie szeleszczą choćby nie wiem jaki szelest miały zapisany w kontrakcie.
"Instytut" to zupełnie inna liga. Może niezbyt straszna, ale doskonale niepokojąca. Napisana w taki sposób, który każde się zastanawiać czy to aby na pewno w stu procentach literacka fikcja.

King jest lepszy. O wiele, wiele lepszy niż to sugeruje jedna marna gwiazdka.

14 wrz 2019

Trochę o Leningradzie i Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

Czwartek, piątek, sobotę i niedzielę poświęciliśmy na wycieczkę. Pojechaliśmy do Gdańska i Gdyni. Wśród wielu atrakcji które proponują te miasta jest też Muzeum II Wojny Światowej. W ramach przygotowywania się do wyprawy obejrzeliśmy filmik opowiadający o muzeum, a po zapoznaniu się z nim postanowiliśmy, że to obowiązkowy punkt programu. Ja chciałam tam jechać tym bardziej, bo część wystawy miała być poświęcona oblężeniu Leningradu, a jak wiadomo bardzo lubię "Jeźdźca miedzianego". Nie chodzi mi tu o miłość pomiędzy bohaterami, a o to oblężenie, które autorka opisała. Wiem, że to trochę dziwne, ale oblężenie samo w sobie mnie fascynuje i choć to straszne uwielbiam o nim czytać. O ludzkiej walce o przetrwanie, o poświęceniu o tym ile istota ludzka może przejść i co może pokonać.

Samo oblężenie trwało 871 dni. Simons opisywała jak miasto przygotowywało się do walki, wznoszono umocnienia, przenoszono niektóre przedsiębiorstwa, wywożono ważne dzieła sztuki. Dbano by pomniki nie uległy zniszczeniu. Dbano o wszystko tylko nie o mieszkańców miasta. Niemcy okrążyli Leningrad i zamknęli w nim ponad 2,5 miliona ludzi. Starych, młodych, dzieci.

Tak wyglądały dzienne racje żywnościowe chleba. Chlebem nazwać to należało raczej umownie, bo wśród składników znajdowały się rzeczy różne, niekoniecznie nadające się do jedzenia.


Znajome dla starszych czytelników, kartki na żywność.


Kiedy już żywności brakowało na mieszkańców czekało jedno. Śmierć. Ponoć kolejność zgonów w rodzinie można było przewidzieć. Pierwsi w kolejności umierali dziadek i niemowlęta, później babcia i ojciec. Na końcu śmierć przychodziła po matkę i starsze dzieci. Należy też pamiętać, że brakowało opału. Nie było ciepła. Woda zamarzała w rurach, można ją było zdobyć z przerębli, a to oznaczało wyprawę poza w miarę bezpieczne mieszkanie i sporą utratę sił, bo wiadro wody lekkie nie było. Wracając do domów mijało się ciała zmarłych ludzi. Ciała były wszędzie. Nie nadążano z ich zbieraniem, nie nadążano z kopaniem masowych grobów, nie było sił na ich grzebanie. Ten kto mógł wiózł ciało bliskiej osoby na takich sankach. Sanki ogólnie były skarbem. Bardzo ułatwiały transport.


Taki mundur nosił zapewne Aleksander.


Radziecki T-34.




Kiedyś przeczytałam bardzo krytyczną opinię na temat wspominanej książki. Autor zarzucał Simons brak przygotowania, wielokrotne błędy i beznadziejnie opisane sceny seksu. Jeśli z tym trzecim zarzutem jestem skłonna się zgodzić tak te dwa pierwsze nie są dla mnie arcy ważne. Czepianie się o to, że żołnierz może wynosić z koszarów tyle jedzenia ile chciał? Może mógł. Potocznie się żartuje, że Rosja to inny stan umysłu, dlaczego nie? Że czołgi nie takie były jak powinny? Nie oceniam tej historii pod ściśle historycznym kątem. Tak jak napisałam na początku, w tej książce liczy się pokazanie poświęcenia, odwagi i wierności ideałom.


Polecamy to muzeum. Można sobie wypożyczyć audioprzewodnik, albo też przemierzać je samemu. Wystawy są bardzo ciekawe i interesujące. Myślę, że zainteresuje ono każdego, bo warto wiedzieć co nas może czekać kiedy nie będziemy szanować drugiego człowieka.



Zawsze się zastanawiałam jak duże były czołgi i jak wyglądałabym stojąc obok takowego. Z lekka niepewnie.

9 wrz 2019

"Telefon od anioła", G. Musso.

To mniej więcej było tak: małż z mamą jechali do lekarza, a ponieważ czekania tam dużo to małż lubi przejść się do centrum handlowego. W centrum jest Empik. W Empiku są książki, a jak ktoś ma Empik Premium to ma zniżki. Poprosiłam go zatem, by tam poszedł i zrobił mi niespodziankę. Miał kupić mi książkę, którą sam wybierze, która wg. niego przypadnie mi do gustu.

I proszę bardzo. Jakby wiedział.

Duża czcionka i duże marginesy.




Jasna, pogodna okładka.

I bum! Romantyczny thriller jeśli wierzyć "Le Figaro Magazine".

Jest to książka w którą bardzo trudno uwierzyć. Niesamowite sploty wydarzeń i bohaterowie, którzy sprawiają wrażenie jakby urwali się z choinki. Pogmatwanie z poplątaniem.

Jonathan - kucharz. Madeline - kwiaciarka. San Francisco. Paryż. Wpadają na siebie na lotnisku Kennedy'ego i przypadkiem zamieniają się telefonami. Kiedy zyskują tego świadomość są już zbyt daleko od siebie. I tu zaczynają się prawdziwe cyrki. Oboje zaczynają grzebać w telefonach i internecie dzięki czemu znajdują rzeczy, które teoretycznie nie powinny ich interesować. A zainteresują.

Jakoś nie przemawia do mnie fakt, że paryska kwiaciarka, kilka lat wstecz była twardą policjantką z Manchesteru, która usiłowała popełnić samobójstwo ze względu na niepowodzenie w sprawie nijakiej Alice Dixon. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Jonathan okazuje się być tym, który ostatni widział Alice i w dodatku widział ją żywą, po tym już jak na posterunek dostarczono jej wyrwane z piersi serce. Bohaterowie na własną rękę wznawiają śledztwo nie wiedząc jakie pociągnie to za sobą konsekwencje. Po drodze rozwiązują prywatne problemy. Jonathan dowiaduje się też, że jego była żona jest morderczynią (i co? I nic.) W całą sprawę zamieszany jest też pewien szef mafii i policja z U.S.A.

Brzmi to niemożliwie i takie też jest. Jeśli jednak czytelnik przeboleje wszelakie wybryki wyobraźni autora dostanie całkiem dobrą, choć momentami jak dla mnie minimalnie kulejącą historię. Bo jak można kogoś ot, tak sobie, zabić? Jak można tak nagle z godziny na godzinę przestawić swoje życie na inne tory? Tak, wiem. Tylko mnie to dziwi i to dlatego, że sama sobie tego nie wyobrażam.

Rozdźwięk między okładką, a treścią książki jest ogromny. Próżno szukać tu subtelnej i delikatnej kobiety z parasolką, no może przez kilkadziesiąt początkowych stron.

Nie jest to jednak ani dobry thriller, ani dobry romans, ani też dobra książka obyczajowa. Jest to dziwny miks tego wszystkiego, który można spokojnie przeczytać, aczkolwiek lepiej nie stawiać tej pozycji zbyt wysokiej poprzeczki.

Książka w podróży najlepszym przyjacielem.




Z tego wszystkiego najbardziej podobał mi się cytat umieszczony na początku jednego z rozdziałów.

Nie wiem, dokąd mnie los prowadzi, ale lepiej mi się idzie, gdy trzymam cię za rękę.

          Alfred De Musset